Strona Główna
  Rozdziały
  Bohaterowie
 
oooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooo

PokeFic

...graficzny symbol lub znak symbolizujący przynależność do jakiejś grupy, posiadanie specjalnej umiejętności lub specjalnego wyróżnienia...

Wikipedia.pl, hasło „Odznaka”

VII. Odznaka

Tomek rozglądał się po kolejnych szklanych półkach. Wszystkie przepełnione były jednym towarem. KomKomy – komputery komórkowe – w ciągu miesiąca stały się hitem – poza standardowymi opcjami telefonu komórkowego, posiadały też stałe łącze internetowe, wbudowany GPS i składany laptop dołączony z tyłu. Chłopak już od dawna przeczuwał, że ewolucja komórek dojdzie do takiego stanu, ale nie spodziewał się, że stanie się to tak nagle.

KomKomy były dostępne w niemalże tysiącu odcieni. O ile Tomek był pewien, że w podróży Pokémon będzie to dla niego niezbędny sprzęt, o tyle miał problem z wyborem koloru. Wydawało się, że nie on jeden – do sekcji z różowymi barwami podeszła niewysoka dziewczyna o krótkich, jasnoblond włosach, głęboko się zastanawiając.

-Hej – zwrócił się do niej chłopak. – Jak się masz, Liwia?

-Och, to ty – dostrzegła go dziewczyna. – Cześć. Jest całkiem przyjemnie. Uwielbiam jeździć na zakupy do Łodzi!

-No tak, ty masz pieniądze, żeby sobie kupić cały ten sklep – ze złośliwym uśmiechem na twarzy stwierdził Tomek.

-W zasadzie to nie ma takiej potrzeby...

Liwia wyciągnęła z kieszeni swojego jasnoróżowego, pluszowego swetra KomKoma – oczywiście w podobnym kolorze, jedynie nieco bardziej błyszczącym. Uśmiechnęła się z wyższością, wskazując palcem lewej dłoni na swój sprzęt.

-Mam go od dwóch miesięcy. Tak, wiem, że pojawiły się dopiero miesiąc temu – kontynuowała, widząc zdziwienie Tomka – ale mój ojciec to bardzo poważny biznesmen, więc załatwił mi go wcześniej.

-Cóż...

-Masz problem z wyborem koloru? – uprzejmie zapytała dziewczyna. Najwyraźniej cieszyła się, że może popisać się swoim doświadczeniem.

-W zasadzie...

-Na twoim miejscu – wtrąciła się Liwia – wybrałabym coś różowego. Róż jest zawsze modny!

-Dzięki, Liwia – przerwał Tomek - To chyba nie mój kolor. Na razie!

Chłopak zostawił mocno zaskoczoną dziewczynę i szybko zniknął za półką. Odetchnął z ulgą. Liwia potrafiła być bardzo natrętna, a jej szpanowanie drażniło Tomka niepomiernie.

W miejscu, w którym znalazł się Tomek, znajdowały się całe stosy zielonych KomKomów. Chłopak szybko wziął jeden z najciemniejszych modeli, przy słabym świetle mógł się nawet wydać całkowicie czarny. Następnie ostrożnie skierował się do kasy, gdzie czekał na niego Wojtek ze swoim nowym, bladopomarańczowym KomKomem. W rękach trzymał swoje jajo w identycznym kolorze.

-Poproszę tego KomKoma - powiedział Tomek do pulchnej, starej ekspedientki, podając przy okazji niebieski Pokébanknot.

-Wiesz – zaczął Wojtek – tym razem cieszę się, że mój pupilek jeszcze się nie wykluł. Do Galerii Łódzkiej nie można wprowadzać Pokémonów – a jaja tak.

Tomek posmutniał. Nie mógł wypuścić Bulbasaura ani Lotada, żeby pooglądali wnętrze Galerii, a Spearow została zatrzymana na tydzień w nagórzyckim Centrum Pokémon w celach rehabilitacyjnych. Pielęgniarka stwierdziła u niej nadwyrężenie prawego skrzydła, nabyte prawdopodobnie podczas treningu szybkości, nie walki z Loudredem. Chłopak czuł się paskudnie z myślą, że to on spowodował uraz u swojej podopiecznej. Na szczęście, Spearow opanowała Pikowanie.

-Zastanawiałeś się w ogóle, co może się z niego wykluć? – zmienił szybko temat rozmowy Tomek.

-Jest bladopomarańczowe – zaczął Wojtek – więc to może być typ ognisty albo elektryczny, może normalny. Chciałbym, żeby to był Torchic.

Tomek pomyślał o sięgającym jego bratu do łydki pomarańczowym Pokémonie-kurczaku z ostrymi pazurkami, żółtymi stópkami i kilkoma odstającymi piórami na głowie. Duże, czarne, błyszczące oczy Torchica i jego żółty, niewielki dzióbek sprawiały, że ten stworek pasował do Wojtka jak ulał. Z drugiej strony, pomyślał Tomek, może się stamtąd wykluć coś zupełnie innego...

-Proszę, paragon – wyraźnie znudzona ekspedientka podała Tomkowi zwitek papieru, po czym wróciła do czytania kolorowego, popularnego brukowca „Plotki z gwiazdami”.

Chłopak podziękował, po czym razem z bratem wyszedł ze sklepu. Teraz dopiero dostrzegł, jak ogromna jest Galeria Łódzka – trzy piętra z ogromnym dziedzińcem z fontanną pośrodku, wszystkie posadzki wyłożone żółtymi kafelkami ceramicznymi i przeszklone witryny sklepowe miały za zadanie ściągnąć jak najwięcej kupujących do wnętrza. Chłopak zwrócił jednak uwagę na coś innego – niemalże co dwa metry na poręczy, zabezpieczającej klientów przed spadaniem z trzeciego piętra do lodowatej wody w fontannie, zawieszone były kartki z ostrzeżeniem, iż za wypuszczanie bądź wprowadzanie Pokémonów grożą wysokie grzywny. Chłopak podejrzewał, że te zasady zostały wprowadzone po zniszczeniu kilku sklepów przez „nieznaną bliżej grupę przestępczą”, jak określały ją serwisy informacyjne. Tomek nie miał wątpliwości, że to sprawka Bandy Mocnych Wojowników, z członkinią której stoczył walkę ledwie trzydzieści sześć godzin wcześniej.

Z pobliskiego sklepu wyszedł właśnie niższy o głowę od Tomka chłopak o długich blond włosach, bladej cerze i pokrytej kilkoma piegami twarzy. Ubrany był w luźną, lekką beżową kamizelkę, szerokie dżinsy i – co chłopak zauważył ze zgrozą – koszulkę FC Barcelony. Ten z kolei, kiedy dostrzegł Tomka przy poręczy, uśmiechnął się z lekką pogardą.

Dawid przez ostatni tydzień nie zmienił się ani trochę.

* * *

Liwia była bardzo zdziwiona nagłym zniknięciem Tomka. Wydawało jej się nienormalne, iż można mieć inny gust niż ona. Stwierdziła, po dłuższym namyśle, iż takich rzeczy nie można wybaczać.

Liwia weszła do jednego z barów, żeby napić się czegoś chłodnego. Była zdania, że w Łodzi wszystko jest lepsze niż w Tomaszowie – nawet bąbelki w coli. A także – co stwierdziła, widząc wchodzącego za nią chłopaka – faceci.

Chłopak miał około stu dziewięćdziesięciu centymetrów wzrostu. Jego karnacja była nieco ciemniejsza od tej Liwii, włosy były ciemne i ostrzyżone na jeżyka. Jego oczy – co zdziwiło dziewczynę szczególnie – miały jasnofioletowy odcień. Początkująca trenerka jeszcze nigdy takich nie widziała. Miał na sobie krótkie spodenki w beżowym odcieniu, a także obcisły, ciemnobrązowy podkoszulek, który ukazywał jego muskulaturę.

Kiedy zauważył wpatrzoną w siebie dziewczynę, szeroko się uśmiechnął. Jego idealnie białe zęby błyszczały w świetle lamp.

-Cześć, jestem Adrian! – przywitał się z dziewczyną. Mówił z włoskim akcentem, co zauroczyło jego rozmówczynię. – Może usiądziemy razem przy stoliku.

Liwia kiwnęła energicznie głową. Czuła, że za chwilę zemdleje. Ostatnią myśl, jaką pamiętała były słowa „niezły towar”...

* * *

Kiedy Wojtek zaglądał do każdego kolejnego sklepu na parterze, Tomek i Dawid wygodnie usadowili się w mętnozielonych, pluszowych fotelach w restauracji „Tłuszcz”. Po pobieżnym przeglądzie karty dań (i tak obaj zawsze kupowali hamburgery), Dawid wskazał palcem na jajo Wojtka, które leżało na środku stołu.

-Twoje? – zapytał chłopak.

-Nie – odparł krótko Tomek – Wojtka. Znalazł w Wolbórce.

-W Wolbórce?! – Dawid niemal wykrzyknął. – A już myślałem, że zamierzasz złapać ognistego Pokémona...

-Więc w środku jest typ ognisty?

-Tak, ale nie wiem jaki dokładnie. Wiesz, ja mam już dwa typy ogniste i jeszcze jednego Pokémona.

-Więc masz trzy? Charmander, Growlithe...

-Tak, mam trzy – uciął Dawid. – A ty?

-Też trzy, ale tylko dwa, Bulbasaura i Lotada, przy sobie...

-Dlaczego nie wziąłeś trzeciego? – zapytał z nieukrywaną ciekawością w głosie Dawid.

-Kontuzja – stwierdził Tomek, nie chcąc za bardzo wchodzić w szczegóły czy myśleć o tym. – A jak tam zdobywanie pierwszej odznaki?

-Nie idzie, ale jutro wybieram się na jeden ze stadionów.

-Jesteś w Łodzi już tydzień, a jeszcze nie zdobyłeś odznaki?

-Ty też tu jesteś – zauważył Dawid – i też pewnie jej nie masz.

-Ja jeszcze dwie godziny temu byłem w Tomaszowie. Na szczęście, przejazd busem jest tani i nie zajmuje wiele czasu. Poza tym, nie wiem, dlaczego tak spieszyło ci się z wyjazdem – stwierdził, znając dobrze wyjaśnienie Tomek.

-Zapomniałeś o mojej dziewczynie? – zdziwił się Dawid. – Ja o niej nie mogę zapomnieć, nawet na sekundę! Zresztą, przyszedłem tu tylko po to, żeby kupić dla niej lekarstwa, jest nieco przeziębiona – chłopak mówił bardzo szybko pełnym podniecenia głosem – ale jutro na pewno przyjdzie na stadion obejrzeć walkę. Właśnie, przecież ona na mnie czeka! Kupię tylko jakąś różę i do niej biegnę! Na razie!

Dawid w ułamku sekundy poderwał się z miejsca. Wyskoczył z restauracji w kierunku, gdzie znajdowała się niewielka kwiaciarnia. Tomek zawsze był zdziwiony tym, jak mocne jest uczucie Dawida... I jak często przez to wychodzi na wariata.

Kiedy Tomek odwrócił się z powrotem do stolika, stała już nad nim kelnerka w firmowym fartuszku restauracji „Tłuszcz”, która przyniosła mu dwa hamburgery.

* * *

Liwia siedziała na ławce w barze, wpatrując się cały czas w Adriana, który powoli sączył colę przez słomkę. Dziewczyna była bardzo zawstydzona, od kiedy chłopak musiał ją cucić, gdy straciła przytomność. Nie spodziewała się, że może poczuć coś takiego do kogokolwiek.

Chłopak skierował na nią swój wzrok. Wyglądał na bardzo zadowolonego z jej towarzystwa.

-Liwio, jesteś może trenerką Pokémon?

-Tak – stwierdziła zdziwiona dziewczyna.

-Może stoczymy w takim razie walkę, zaraz po tym, jak wypiję colę?

-Jasne – powiedziała dziewczyna z fałszywą pewnością w głosie. Miała nadzieję, że Adrian nie wyśmieje jej Pokémonów...

* * *

Ziemne boisko znajdowało się nieopodal Galerii. Liwia zajęła pozycję pierwsza, wyciągając Pokéballa ze Snubbull z kieszeni swojego pluszowego swetra. Jej możliwości znała najlepiej. Adrian stanął w przeciwnym polu. Wsadził prawą rękę do kieszeni, z której wciągnął dwie czerwono-białe kule.

-Ile masz Pokémonów, Liwio? – wykrzyknął chłopak, najwyraźniej chcąc mieć pewność, że zostanie usłyszany.

-A ile ty? – odpowiedziała pytaniem na pytanie stremowana dziewczyna.

-Ja mam dwa. Jestem trenerem dopiero od pierwszego września...

Dziewczyna konstruowała w umyśle swoją odpowiedź. Z jednej strony, mogła zaimponować Adrianowi posiadaniem aż trzech stworków. Z drugiej, nie chciała go zawstydzić. Postanowiła dalej udawać tępą idiotkę, zauważając, że do tej pory to skutkowało.

-Ja też mam dwa! Też dopiero zaczynam! To nie może być przypadek...

-Świetnie! – wykrzyknął Adrian. – W takim razie stoczmy dwie walki jeden na jeden!

-Zgadzam się na wszystko! Snubbull, pokaż się!

Zastanawiając się, czy nie popełniła nietaktu wybierając jako pierwsza, oglądała wyłaniającą się z czerwonej energii podopieczną – jak zawsze różową, z ostrymi zębami, krzywym uśmiechem i obwisłymi uszami.

-To mój pierwszy Pokémon! Jest naprawdę wspaniała!

-Ja wybiorę mojego nowego pupila! Surskit, wybieram cię!

Zamiast rzucić Pokéball, Adrian spokojnie nacisnął przycisk, pozwalając energii swobodnie uformować się w kształt Surskita – ale nie przypominał tego, czego spodziewała się po tak męskim chłopaku Liwia.

Surskit, Pokémon-pająk topik, sięgał jej najwyżej do łydki. Miał cztery, chude odnóża utrzymujące na wysokości kilkunastu centymetrów znacznie cięższą, okrągłą, błękitną głowę. Z daleka widoczne były relatywnie duże, czarne, okrągłe oczy i zaróżowione policzki. Na czubku głowy znajdowały się ciemnożółte czapeczka i niewielki szpic, kontrastujące z niebieskim kolorem reszty ciała. Wyglądał na bardzo szczęśliwego.

-Gotowa, Liwio? – zapytał Adrian, zajmując oryginalną pozycję do walki – wsadził obie ręce do kieszeni.

-Gotowa! Snubbull, zacznij Urokiem!

Snubbull szeroko się uśmiechnęła, co przy jej ogromnych zębach wyglądało komicznie. Zaczęła zgrabnie obracać się wokół własnej osi, kręcąc obroty po boisku. Oczy Surskita lekko się przymknęły, co sugerowało, iż ruch Snubbull zadziałał.

-Teraz jego ataki fizyczne będą słabsze! – tryumfowała dziewczyna.

-Ale za to celne! – odparł Adrian. – Surskit, Słodki Zapach!

Pokémon robaczo-wodny zakołysał się na swoich długich odnóżach na boki. Z czubka szpicu na jego głowie zaczął wydobywać się jasnoróżowy dymek, zmierzający w kierunku przeciwniczki. Snubbull nawet nie próbowała uciekać. Zamknęła oczy. Liwia, co sama uznała za dziwne, uspokoiła się. Bała się, że łatwe zwycięstwo może zniszczyć jej szanse na zostanie dziewczyną Adriana.

-Teraz Snubbull nie może tak łatwo uciekać. Surskit, Szybki Atak!

-Snubbull – wyjęczała nienaturalnie dramatycznym głosem Liwia – proszę, odsuń się!

Surskit szybko ruszył po ziemi, nie odrywając od niej odnóży. Liwia przypomniała sobie, że ten gatunek może poruszać się po tafli wody jak ludzie na łyżwach po lodzie. Dzięki użyciu Szybkiego Ataku odległość między Pokémonami szybko malała...

Surskit uderzył swoim szpicem prosto w brzuch Snubbull, po czym... odbił się od niego. Liwia otworzyła szeroko oczy, próbując sobie przypomnieć jakiegokolwiek bardziej żałosnego fizycznie Pokémona, lecz jej poszukiwania nie dały rezultatu. Adrian lekko się zarumienił, co przy jego ciemnej karnacji było niemal niezauważalne.

-To na pewno przez Urok Snubbull – krótko wytłumaczył swojego leżącego na ziemi podopiecznego chłopak. – Zmieniamy strategię! Odsuń się dwa metry i zastosuj Atak Baniek!

-Snubbull, jak ty sobie z tym poradzisz?! – Liwia wróciła do swojej dramatycznej pozy.

Surskit wypuścił ze szpica na głowie kilka niewielkich błękitnych baniek. Trafiały jedna po drugiej w różową podopieczną Liwii, która przy każdym zderzeniu zaczynała się coraz niebezpieczniej chwiać. Dziewczyna miała nadzieję, że w końcu Surskit zdoła pokazać się z dobrej strony.

Kiedy atak zakończył się, a Surskit (podobnie jak i jego trener) wyglądał na całkiem zrozpaczonego, Snubbull pobiegła do przodu. Liwia zdziwiła się, że jej pupilka działa bez polecenia. Zanim typ robaczy zdążył się uchylić, Pokémon-buldog użył silnego ataku Gryzienia na szpicu wyrastającym z głowy. Po kilku obrotach wokół własnej osi przy trzymaniu Surskita w uścisku, Snubbull wypuściła przeciwnika. Po uderzeniu o ziemię, oczy Pokémona Adriana zamknęły się.

-Surskit nie nadaje się do walki – stwierdziła ponuro Liwia. Chciała wygrać ten mecz, ale nie w taki prosty sposób. Nie włożyła w niego ani trochę wysiłku.

-Masz rację. Wracaj, Surskit – powiedział smutno Adrian, zawracając podopiecznego do Pokéballa. – Muszę jeszcze dużo z nim potrenować, na razie brakuje mu siły – stwierdził. – Mamy przed sobą jeszcze jedną walkę.

-Tak, to prawda. Ale widzę w twoim Surskicie wielki potencjał! – wykrzyknęła Liwia, ciesząc się, że Adrian nie zdenerwował się. Teraz chłopak wydawał się jej jeszcze bardziej idealny.

-W takim razie, teraz ja wybieram. To mój pierwszy Pokémon! Pidgey, wybieram cię!

Na placu bitwy pokazał się Pokémon-gołąb wielkości głowy Liwii. Miał niewielką głowę i prosty dziób. Trójkątne oczy otoczone czarnymi piórami wyglądały naprawdę groźnie. Sterczące kremowe pióra na brzuchu i te w kolorze kasztanowym kolorze na głowie i grzbiecie czyniły wrażenie, że Pidgey jest bardzo szorstki w dotyku. Obraz dopełniały niewielki, zakrzywione pazurki, nadające się idealnie do polowania na małe Pokémony.

Liwia była bardzo zszokowana. Jej obraz Adriana jako twardziela i supertrenera runął. Od momentu, gdy dowiedziała się, iż tak jak ona zajmuje się Pokémonami, była przekonana, że będą to twarde typy walczące, jak umięśniony Machoke czy zwinny Hitmontop. Pidgey, ptak spotykany najczęściej jako gołąb pocztowy, dla Liwii wydawał się ich całkowitym przeciwieństwem.

-Snubbull, ustąp miejsca – cicho powiedziała Liwia. – Stań w moim polu, dobra robota. Teraz ty – sięgnęła po drugi Pokéball do kieszeni, nie wiedząc, czy w środku znajduje się Qwilfish czy Sentret, po czym rzuciła go na boisko – pokaż się!

Czerwona energia przybrała postać Sentreta. Liwia lekko się wystraszyła – po treningu z ojcem, który odbył przed dwoma dniami, jej pupil stosował w walce ogromną precyzję, nie wspominając już o Żelaznym Ogonie.

-Zaczynajmy mecz. Teraz ty zaczynasz – zaproponowała Liwia.

-Dzięki, słonko – odparł Adrian. Dziewczyna zarumieniła się. – Użyj Szybkiego Ataku!

-Sentret, Rotacja Obronna – odpowiedziała Liwia.

Pidgey poszybował w stronę Pokémona dziewczyny, zostawiając za swoimi skrzydłami błyszczącą, białą smugę. Sentret zwinął się w kulkę, po czym zaczął szybko obracać się wokół własnej osi. Kiedy Pokémon-gołąb trafił dziobem w przeciwnika, odbił się od niego, spadając na ziemię.

Liwia nie była z początku szczęśliwa z takiego obrotu spraw. Rotacja Obronna ciągle była niedopracowana, ale najwyraźniej Pidgey był jeszcze słabszy niż Sentret. Po chwili jednak, dziewczynie przyszło do głowy, że spotykanie się z tak słabym trenerem byłoby dla niej strasznym wstydem. Liwia zdecydowała się pokonać Adriana używając całej mocy.

-Sentret, Pidgey ciągle się podnosi! Użyj na nim szybko Furii Drapania, tak jak ćwiczyliśmy! – zakomenderowała.

-Pidgey, trzymaj się – rozpaczliwie zawołał Adrian.

Pazury na łapkach Sentreta rozbłysły słabym, białym światłem. Szybko pomknął w kierunku przeciwnika. Zaczął drapać Pidgey’a po twarzy i brzychu. Pokémon Adriana zaczął zasłaniać się skrzydłem. Liwia uznała, że czas na najsilniejszą broń w arsenale pupila.

-Sentret, czas na Żelazny Ogon!

Sentret przerwał atak, co dało Pidgey’owi czas na złapanie oddechu. Jego ogon zaczął błyszczeć srebrnym odcieniem. Kiedy Sentret zamachnął się nim na osłabionego przeciwnika... światło zgasło. Zarówno Pokémon jak i Liwia wydawali się zdziwieni przerwaniem ataku. Adrian postanowił wykorzystać szansę.

-Pidgey, odleć! – nakazał. Sentret nawet nie zareagował.

Dopiero teraz, gdy słońce oświetliło pole walki, Liwia dostrzegła zadrapania na piórach Pidgey’a. Mały Pokémon ledwo utrzymywał się o własnych siłach w powietrzu.

-Pamiętasz – zaczął mówić Adrian dziwnie zmienionym, niskim i pewnym siebie głosem do swojego pupila – o czym rozmawialiśmy wczoraj? O tym, że nie odpuścimy już żadnej walki. Nie możemy tak szybko się załamać! Ona też robi błędy – Adrian spojrzał na Liwię. Ta poczuła, że lekko się rumieni. – Użyj ataku Podmuchu!

Pidgey, ciężko sapiąc, zaczął szybko machać skrzydłami, przy okazji nie zmieniając wysokości. W kierunku Sentreta pomknęły fale silnego wiatru, spowodowanego uderzeniami ptaka w powietrze. Ciągle zdezorientowany po nieudanym Żelaznym Ognie, Pokémon typu normalnego wywrócił się.

-Teraz użyj Uderzenia! – nakazał Adrian.

Liwia nawet nie zareagowała, widząc nadlatującego zmęczonego Pidgey’a. Ten uderzył Dziobem w sam środek białego okręgu na brzuchu Sentreta. Po chwili Pokémon-opos podniósł się, najwyraźniej odzyskując ochotę do walki. Liwia zareagowała instynktownie – wyciągnęła szybko z kieszeni Pokéball i zawróciła Sentreta.

-Wygrałeś ten mecz – powiedziała głośno Liwia; widząc zdziwione miny Adriana i Pidgey’a, kontynuowała – bo Podmuch i Uderzenie były za silne.

-Och... Dzięki – krótko odpowiedział chłopak.

Liwia nie chciała przyznać się, że popełniła błąd, nie doceniając jego woli walki. Sposób w jaki przemówił do Pidgey’a wzruszył ją i pokazał zawziętość Adriana. Przez poddanie się, chciała... Liwii zabrakło słowa na określenie swojego zamiaru.

-Gdyby twój Żelazny Ogon zadziałał, byłoby po meczu – stwierdził Adrian. Pidgey wylądował po krótkim szybowaniu na jego ramieniu. – Zapomniałaś chyba z emocji, że nie można go używać od razu po poprzednim ataku – roześmiał się.

Liwia przypomniała sobie słowa ojca, który przestrzegał ją przed tym. Uderzyła się delikatnie otwartą dłonią w czoło. Była pewna, że po takim błędzie, Adrian nie zechce już jej widzieć.

-To oznacza – ciągnął chłopak – że mamy remis jeden do jednego. Ekstra się bawiłem! Teraz muszę biec do Centrum Pokémon, ale może zobaczymy się jutro?

-Och – Liwia nie spodziewała się takiej propozycji. – Jasne! O której i gdzie tylko chcesz!

-Galeria, przed wejściem w południe? Pasuje?

-No to do zobaczenia! – wykrzyknęła szczęśliwa dziewczyna.

-Ciao, słoneczko – pożegnał się Adrian, odchodząc w kierunku Centrum.

Snubbull wskoczyła na ramię Liwii. Dziewczyna przytuliła ją z całych sił do siebie.

* * *

Tomek, siedząc na wygodnej kanapie z KomKomem w rękach, czytał po raz kolejny wiadomość tekstową od Dawida. Rywal prosił go o przyjście na jeden ze Stadionów Pokémon, położony w okolicy okrytej złą sławą, z samego rana. Tomek zdał sobie sprawę, że Bulbasaur i Lotad, zajmujący miejsca na oparciu stojącego nieopodal fotela, ciągle nie wiedzą nic o celu podróży.

-No dobrze, chyba pora na małe opowiadanie – zwrócił się do podopiecznych chłopak. – Jeszcze nie powiedziałem wam, czym właściwie jest Liga Pokémon...

Bulbasaur spojrzał na Tomka z wyrzutem, Lotad głupio się uśmiechał.

-Liga Pokémon to zawody dla najlepszych trenerów w całej Polsce. Odbywa się raz na pół roku. By dostać się do Ligi, trzeba udowodnić swoje możliwości zdobywając odznaki.

Bulbasaur kiwnął głową ze zrozumieniem, Lotad, głupio się uśmiechał.

-W Polsce jest siedemnaście miast, w których znajdują się Stadiony Pokémon. Są one prowadzone przez trenerów zwanych liderami. Liderzy w jednym mieście posługują się jednym typem Pokémonów, w Łodzi jest to typ mroczny. Za zwycięstwo w meczu z nimi otrzymuje się odznaki.

Bulbasaur zaczął się lekko denerwować, Lotad głupio się uśmiechał.

-W jednym mieście wszyscy liderzy rozdają ten sam rodzaj odznaki, w Łodzi jest to Odznaka Ciemnicy. Do awansu do Ligi potrzebne jest sześć różnych. Oczywiście, musimy je zdobyć!

Bulbasaur, pełen entuzjazmu, zaczął podskakiwać, Lotad przestał głupio się uśmiechać.

Widząc, że pokój trenerów całkowicie opustoszał, Tomek usadowił się wygodnie w fotelu. Przed nim znajdował się ogromny wideofon, dostępny w każdym budynku Centrum Pokémon. Chłopak niepewnie wybrał numer – nigdy nie lubił korzystać z telefonu. Lotad i Bulbasaur wdrapały się na jego ramiona.

Na ekranie pojawiła się twarz pielęgniarki z nagórzyckiego Centrum. Ku zdziwieniu Tomka, nie wyglądała na zdenerwowaną tak późnym telefonem.

-Dobry wieczór. Pewnie chcesz dowiedzieć się czegoś o stanie Spearow? – zapytała rzeczowym tonem kobieta.

-Tak – krótko odparł Tomek.

-Czuje się dobrze. Teraz śpi, ale jutro będziesz mógł ją zobaczyć. Skrzydło powinno wrócić w ciągu tygodnia do pełnej sprawności.

-To świetnie! – powiedział Tomek głośniej niż zamierzał. Po chwili zdał sobie sprawę, że nie wiedział, z czego cieszył się naprawdę – możliwości zobaczenia Spearow czy jej powrotu do zdrowia, żeby dalej mogła dla niego walczyć.

-Jeśli to wszystko, to mam na głowie dużo spraw do załatwienia – stwierdziła zmęczonym głosem pielęgniarka.

-Naturalnie. Dobranoc – zakończył Tomek, rozłączając się.

Chłopak zastanawiał się, czy traktował swoje Pokémony jak należy. Rzadko bawił się albo rozmawiał z nimi. Z drugiej strony bez ciągłego treningu nigdy nie będą dość silne, pomyślał.

Bulbasaur, zdenerwowany bezczynnością Tomka, puknął go delikatnie w czoło swoim Dzikim Pnączem. Chłopak przerwał rozmyślania. Pogłaskał swojego pupila po głowie, po czym powoli wstał, kierując się do sypialni. Lotad i Bulbasaur, które spadły wtedy z ramion, podreptały za nim.

* * *

Słońce ledwie zdążyło się wyłonić zza horyzontu, gdy Tomek i Wojtek pojawili się przed Stadionem Pokémon. Budynek zdecydowanie wyróżniał się na tle szarej, ponurej okolicy – miał wysokość zbliżoną do kamienicy, a wszystkie jego ściany były czarne. Chłopak nie mógł też dostrzec żadnego okna. Nad wielkimi, ozdobnymi drzwiami znajdował się napis „GYM”.

Do chłopców podszedł nieznajomy mężczyzna. Na pierwszy rzut oka, wyglądał Tomkowi na niecałe dwadzieścia lat. Miał długie, rozwichrzone czarne włosy, błyszczące, piwne oczy i bladą cerę. Ubrany był w luźną, ciemną bluzę i kontrastujące z resztą śnieżnobiałe sztruksowe spodnie.

-Cześć – przywitał się nieznajomy. Miał wesoły, ale niski głos. – Jestem Marek. Przyszliście walczyć?

-Jestem Tomek, a to Wojtek. Przyszliśmy obejrzeć walkę mojego kumpla.

-Ja też przyszedłem na widownię, wziąłem dzień wolny, żeby się odprężyć – ton, w jakim się wypowiadał, był całkowitym przeciwieństwem tego używanego przez Liwię, emanował szczerością. – Drzwi na trybuny są z tyłu stadionu, chodźcie – zachęcił chłopaków gestem ręki, ruszając we wskazanym kierunku.

-Nie wygląda na gościa z BMW – wyszeptał do brata Wojtek.

-Chodźmy za nim, ale trzymajmy dystans – zdecydował Tomek.

* * *

Ciasny korytarz prowadzący na trybuny ciągnął się krętymi schodami w górę. Kaganki i świece umieszczone gdzieniegdzie płonęły bladym światłem. Tomek podejrzewał, że wejście ma wprawić wchodzących w odpowiedni – gotycki – nastrój.

Wspinaczka wydawała się trwać już godziny, gdy cała trójka weszła na trybuny. Znajdowały się na nich drewniane ławki w kremowym kolorze, w dodatku pod nimi zamontowane były reflektory. Problem polegał na tym, że... nic poza trybunami nie było widoczne – nawet boisko do walki.

W pierwszym rzędzie siedziała niewysoka dziewczyna. Miała sięgające do łokci jasnobrązowe włosy i pogodną twarz. Nosiła luźny strój w jasnych kolorach, głównie bieli. Tomek zauważył, że była to dziewczyna Dawida. Krótko machnął ręką na przywitanie, po czym zasiadł z Wojtkiem w drugim rzędzie. Dziewczyna, wyraźnie zdenerwowana, nie zareagowała. Marek usadowił się wygodnie na samym końcu. Tylko on wydawał się spokojny, pozostali czuli się niepewnie ze względu na ciemności.

-Pierwszy raz na Stadionie? – spytał się zza pleców chłopaków Marek.

-Na tym, pierwszy – odparł Wojtek. – Reflektory się zepsuły?

-Nie. Wszystkie sale w Łodzi specjalizują się w Pokémonach mrocznych. Liderem tego Stadionu jest niejaki Hades, który słynie ze szpanerstwa.

-Czy jest silny? – spytała niepewnym, słodkim głosem dziewczyna Dawida. Tomek zdziwił się, że włączyła się do rozmowy.

-Nieszczególnie – odparł Marek. – Ale ciemność i zasady, jakie wyznacza sprzyjają jemu, a nie wyzywającym. Zaraz się przekonacie...

Jasny blask wydobył się ze środkowej części hali. Tomek, zaskoczony, musiał na chwilę przysłonić oczy. Oświetlone zostało boisko - pokryte niewielkimi, brązowymi skałami - i stanowiska dla trenerów. Na pierwszy rzut oka, trybuny znajdowały się kilka metrów powyżej poziomu pola walki. Reszta hali ciągle nie była widoczna.

Przy linii boiska, w połowie jego długości, pojawił się niewysoki, gruby mężczyzna z dwoma flagami w rękach. Tomek dostrzegł, iż jest to oficjalny sędzia Ligi Pokémon. Po głośnym kaszlnięciu, mężczyzna przemówił.

-Ogłaszam oficjalny mecz pomiędzy wyzywającym Dawidem – wskazał zieloną chorągiewką w lewej ręce na chłopaka, który zajął stanowisko. Wyglądał na bardzo pewnego siebie. – a liderem Stadionu, Hadesem.

Mężczyzna, który został wskazany czerwoną chorągiewką, zrobił na Tomku spore wrażenie. Miał ciemne, tłuste włosy, kozią bródkę i haczykowaty nos. Ubranie okrywał czarną peleryną. Gdy Hades zaśmiał się głośno, Tomek usłyszał westchnięcie Marka. Najwyraźniej nowy znajomy chłopców nie miał zbyt wiele szacunku dla tego lidera.

-Każdy z uczestników – ciągnął sędzia – ma prawo użyć dwóch Pokémonów. Tylko wyzywający ma prawo zmienić Pokémona. Przegrywa osoba, której dwa Pokémony nie będą w stanie kontynuować walki. W wypadku zwycięstwa wyzywającego – w górę wzniosła się zielona chorągiewka – otrzyma on Odznakę Ciemnicy, oficjalną odznakę Ligi Pokémon.

Reflektor umieszczony na trybunach zaświecił się. Na ścianie naprzeciw widowni oświetlona została czarna plakietka wielkości pięciozłotówki, w kształcie czteroramiennej gwiazdy.

-Dodatkowe zasady – kontynuował sędzia – obejmują: brak limitu czasu – Wojtek wyglądał na bardzo zadowolonego po usłyszeniu tych słów – oraz zmianę pola walki w wypadku ogłoszenia dwóch Pokémonów niezdolnymi do kontynuowania. Reguły te są zatwierdzone jako legalne przez Ligę. Czy obaj trenerzy są gotowi?

-Pewnie – odparł Dawid dziarskim głosem.

-Naturalnie – cicho i ponuro odrzekł Hades.

-Wybierzcie swoje pierwsze Pokémony!

Tomek zastanowił się, czego może spodziewać się po liderze używającym typu mrocznego. Marek wypowiedział nazwę „Stunky”, Pokémona-skunksa.

-Do boju, Stunky! – wykrzyknął Dawid. Tomek wyglądał na zaskoczonego, w przeciwieństwie do dziewczyny w pierwszym rzędzie.

-Skąd wiedziałeś? – spytał chłopak Marka.

-Nie miałem na myśli tego chłopaka...

-Stunky, dotrzymaj mu towarzystwa – Hades powolnym ruchem wyciągnął spod peleryny dłoń z Pokéballem. Ze środka wyszedł stworek o identycznym wyglądzie.

Oba Stunky były typami mroczno-trującymi. Ich ciała miały fioletowy kolor z beżowym paskiem ciągnącym się po grzbiecie. Głowy były szerokie i okrągłe, oczy relatywnie duże, w dodatku z pyszczka wyrastały dwie pary jasnych wąsów. Uwagę przykuwał długie ogon, którym wykonywane było wiele ataków.

-Stunky przeciwko Stunky’iemu – powiedział sędzia. – Zaczynamy walkę!

Tomek i Wojtek wstrzymali oddech. Dziewczyna wyglądała na bardzo zaaferowaną. Marek, z uśmiechem na twarzy, pochylił się ku boisku.

-Zacznij od Furii Drapania! – nakazał Dawid.

-Zrób to samo – rozkazał Hades.

Oba Pokémony-skunksy podbiegły do środka Stadionu. Ich pazury świeciły słabym białym światłem, gdy zadawały sobie wzajemnie ciosy, co chwila przeskakując ze skały na skałę. Stworek lidera lepiej unikał ciosów.

-Mój Stunky jest specjalistą od walki w zwarciu – stwierdził z wyższością Hades. Na jego twarzy pojawił się uśmiech szaleńca.

-Stunky, odskocz – rozkazał Dawid, wyraźnie zaskoczony siłą przeciwnika – zamiast prędkości, użyjemy siły! Drapanie!

-Też użyjemy więcej siły, użyj Nocnego Cięcia!

Stunky Dawida wyskoczył do przodu, wysuwając pazurki. Jego oponent, stojąc w miejscu, podniósł jedną z przednich łap. Przybrała ona idealnie czarną barwę, dookoła niej pojawiły się ciemne iskry.

Pokémon Dawida wyskoczył w powietrze, chcąc ugodzić wroga. Stunky Lidera wydawał się nieporuszony. Lekko uniósł łapę do góry, ledwo dotykając atakującego przeciwnika.

Tomek szeroko otworzył oczy, widząc odlatującego w tył Pokémona Dawida. Stunky zatrzymał się dopiero na jednej ze skał. Hades uśmiechnął się.

-Jak to możliwe? – spytał głośno Tomek. – Nocne Cięcie to potężny atak, ale Stunky, jako typ mroczny, powinien być na niego częściowo odporny.

-Hades już powiedział, że jego Pokémon zna się na walce w zwarciu. Ten chłopak powinien używać ataków dystansowych – fachowo stwierdził Marek.

-Więc Dawid ma kłopoty – cicho powiedziała dziewczyna – bo Stunky nie zna ani jednego takiego ataku.

-Jak długo go ma? – z ciekawością spytał Wojtek.

-Dwa dni. Wiesz, jest początkującym trenerem...

-Początkujący?! – niemal wykrzyknął Marek. – Hades go zniszczy, jego Stunky to jeszcze nic specjalnego!

Dziewczyna skrzywiła się. Wojtek mocniej przytulił jajo. Tomek wstrzymał oddech. Marek wpatrywał się ze zdziwieniem na pole walki.

Stunky Dawida, powoli, podniósł się z ziemi. Był wyraźnie osłabiony atakiem Nocnego Cięcia i uderzeniem w skałę. Dawid przestał się uśmiechać.

-Jeśli to wszystko co masz, to lepiej wycofaj Pokémona – zarozumiale stwierdził Hades.

-Jeszcze nie skończyliśmy! – wykrzyknął Dawid. – Furia Drapania, więcej precyzji!

-Uniknij ataku – spokojnie stwierdził lider – Podkop!

Stunky Hadesa zaczął szybko odrzucać na boki ziemię pod sobą swoimi pazurkami. Kamienie okazały się dosyć miękkie, gdyż już po chwili zniknął z pola widzenia. Pokémon wyzywającego zatrzymał się, nie mogąc zobaczyć przeciwnika.

-Teraz! – wykrzyknął niespodziewanie Hades.

Stunky wyskoczył spod ziemi, uderzając podopiecznego Dawida w podbrzusze. Z uśmiechem na twarzy obserwował upadek przeciwnika. Stunky Dawida nie był w stanie się podnieść.

-Stunky jest niezdolny do dalszej walki – stwierdził, krzycząc, arbiter. Podniósł czerwoną chorągiewkę, którą wskazał na Hadesa – zwycięzcą jest lider Stadionu!

-Dobra walka, Stunky – stwierdził Dawid, wycofując swojego Pokémona – chociaż – zmienił ton na znacznie bardziej ponury – spodziewałem się po tobie więcej.

-Wybierz swojego drugiego Pokémona – nakazał sędzia.

Dawid zrobił minę, jak gdyby głęboko się zastanawiał nad wyborem.

-Będzie mu ciężko – stwierdził Tomek. – Teraz będzie musiał wygrać dwie walki jednym Pokémonem.

-Powinien wybrać któregoś z dużą ilością różnych ataków – powiedział Wojtek. Hej – zawołał do dziewczyny w pierwszym rzędzie, która podskoczyła, zaskoczona – który ma więcej ataków, Charmander czy Growlithe?

-Więc ma Charmandera i Growlithe’a? – spytał retorycznie Marek. – Oba to typy ogniste...

-Więc są podatne na ziemny atak, Podkop – dokończył Tomek.

-Jestem pewna, że nie wybierze Charmandera – oświadczyła zdecydowanym głosem dziewczyna, która zdążyła już dojść do siebie.

-Dlaczego? – spytał zdziwiony Tomek.

-Growlithe... On bardzo szybko się rozwinął – stwierdziła tajemniczo dziewczyna. – Zaraz zobaczycie!

Dawid spokojnym ruchem wyciągnął z kieszeni Pokéball, który następnie powiększył naciśnięciem przycisku.

-To już koniec dla ciebie! – wykrzyknął, rzucając kulę na pole walki. – Do boju, Arcanine!

-Arcanine?! – jednocześnie wykrzyknęli Tomek, Wojtek i Marek.

Stunky wpatrywał się w swojego przeciwnika z przerażeniem. Arcanine, Pokémon przypominający tygrysa, sięgał ponad półtora metra wysokości i przynajmniej dwóch i pół długości. Stąpał na czterech łapach, pokrytych, podobnie jak reszta pomarańczowego ciała, czarnymi pasami. Ogon i głowa, a także część podbrzusza pokryte były kremowym, gęstym futrem. Jego pewny i ostry wzrok wskazywały, iż zamierza pokonać kilkakrotnie mniejszego Stunky’ego bez żadnej litości.

-Początkujący trener? – zdziwił się Marek. – Nieźle mnie wrobiliście. Początkujący nie miałby takiego Pokémona w składzie.

-Poważnie, złapał Growlithe’a tydzień temu – stwierdził Tomek. – Ale on szybko ewoluował...

-Byłam przy jego ewolucji – wyznała dziewczyna, po raz pierwszy spoglądając na chłopaków z tyłu. – Dawid użył Kamienia Ognia, by Growlithe zmienił się w Arcanine’a.

-To jedyny sposób, żeby Growlithe ewoluował – stwierdził Wojtek. – Czy Dawid jest w stanie go kontrolować?

-O, tak! – westchnęła dziewczyna.

Sędzia uniósł do góry chorągiewki, rozpoczynając mecz. Stunky spoglądał z bojaźnią na Pokémona-tygrysa. Hades też nie zdążył jeszcze otrząsnąć się z szoku, uśmiech na jego twarzy zniknął.

-Arcanine, Żar! – nakazał Dawid.

-Stunky, ucieknij Podkopem!

Stunky ponownie zaczął intensywnie wgrzebywać się w ziemię. Arcanine wypuścił z pyska kilkanaście ognistopomarańczowych, podłużnych pocisków. Pokémon-skunks ledwo zdążył uciec. Typ ognisty zaczął rozglądać się dookoła, szukając przeciwnika.

-Arcanine, zamknij oczy – rozkazał Dawid. – Kiedy poczujesz drgania pod sobą, skacz jak najwyżej!

-On nic nie poczuje – z dużą pewnością siebie stwierdził Hades.

Zanim lider skończył, Pokémon-tygrys wyskoczył w powietrze. Spod ziemi chwilę później wypadł Stunky, zdziwiony ucieczką przeciwnika. Hades lekko drgnął.

-Nie jesteś taki zły, jak myślałem – cicho zwrócił się do Dawida – ale teraz będziesz miał problem. Trujący Gaz!

Stunky podniósł swój ogon wysoko do góry. Spod niego zaczęły unosić się jadowicie fioletowe opary. Dym szybko rozprzestrzeniał się po polu walki.

-Przerwij to! – wykrzyknął Dawid do ciągle lecącego w powietrzu Pokémona. – Żar!

Z pyska Arcanine’a znowu wydobyły się jasnopomarańczowe podłużne pociski. Tomek zwrócił uwagę na fakt, iż atak był mało precyzyjny – żaden nie miał szansy trafić w Stunky’ego. Jeden z nich przeleciał tuż pod ogonem...

Tomek zauważył słaby wybuch obok typu mroczno-trującego. Stunky wyleciał w powietrze na kilka metrów, bardzo osłabiony. Trujący Gaz przestał się ulatniać. Arcanine spadł tuż obok leżącego przeciwnika.

-Zakończ to! Kieł Ognia!

Pokémon Dawida szeroko otworzył pysk, szczerząc zęby. Lewy górny kieł zapłonął czerwonym blaskiem, roztaczając wokół siebie bladą poświatę. Arcanine ugodził Stunky’ego bez żadnego oporu swoim atakiem. Pokémon lidera opadł bezwładnie na ziemię.

Sędzia wskazał zieloną chorągiewką w lewej ręce na Dawida, ogłaszając jego zwycięstwo. Dawid wbiegł na środek boiska, by uściskać Arcanine’a. Hades wyciągnął spod peleryny Pokéball, do którego zawrócił Stunky’ego.

-Teraz dwuminutowa przerwa w celu zmiany pola walki. Trenerzy mogą oddalić się z pola walki – obwieścił arbiter.

Dawid przeszedł kilka kroków w kierunku trybun. Dziewczyna, Tomek, Wojtek i Marek podeszli do barierki z przodu, by mógł ich zobaczyć. W słabym świetle, Dawid był ledwo dostrzegalny.

-To było wspaniałe! – wykrzyknęła jako pierwsza dziewczyna. – Jeszcze jedna wygrana i zdobędziesz odznakę!

-Dzięki – odparł Dawid. – Fajnie, że jesteście. A kim...

-Jestem Marek – stwierdził obserwator. – Niezły Arcanine.

-No, jest świetny – powiedział Dawid. – Tomek, co ty uważasz?

-Dobrze ci idzie – oschle odpowiedział Tomek. – Nie, żebym ci zazdrościł.

-Przygotuj się na niemiłą niespodziankę – wciął się Marek. – Po co zgadzałeś się na zmianę pola?

-Hades mówił, że to robi walkę ciekawszą – ze zdziwieniem odparł wyzywający.

-I łatwiejszą dla niego, sam zobaczysz.

-Koniec przerwy – ogłosił sędzia. – Zapraszam z powrotem.

Hades, cały czas stojący w swoim polu, nie poruszył się. Dawid ponownie zajął pozycję. Arcanine stał w wyniosłej pozie u jego boku, niemal dorównywał trenerowi wysokością.

-Walka będzie toczyć się – obwieścił sędzia – na polu wodnym!

-Co?! – z niedowierzaniem wykrzyknął Dawid. Marek uśmiechnął się.

-A nie mówiłem? – zadał pytanie retoryczne Marek. – Hades wybrał pole, które utrudni walkę Arcanine’owi i ograniczy jego ruchy.

Skalne boisko rozstąpiło się. Pod nim ukazał się niewielki zbiornik wodny identycznych wymiarów z niewielką wysepką w centrum. Arcanine, bez rozbiegu, wskoczył na nią. Tomek zauważył, że Pokémon Dawida ma wspaniałe warunki fizyczne. Arcanine na maleńkiej wysepce nie był stanie zrobić więcej niż jednego kroku w bok.

-Pora wybrać mojego asa – stwierdził z wyższością Hades. Spod peleryny wyciągnął LureBall. Tomek przypomniał sobie o identycznej kuli, w której Liwia trzymała Qwilfisha.

Z czerwonego blasku w wodzie wyłonił się niemal tak wielki jak Arcanine Pokémon-rekin. Jego ciało miało opływowy, kulisty kształt. Z boków, góry i dołu głowotułowia wyrastały ostre, półokrągłe płetwy. Górna połowa ciała była koloru morskiego błękitu, dolna – jasnoszara. Pokémon miał niewielkie, czerwone oczy, wyrażające jego gniew. Między nimi z błękitną skórą kontrastowała złota plama o kształcie czteroramiennej gwiazdy. Tomek zauważył, że przypominała ona Odznakę Ciemnicy. W otwartej paszczy lśniły ostre białe kły. Sharpedo, wodno-mroczny Pokémon-rekin, wydawał się być przepełniony żądzą mordu.

-Sądzę, że powinnaś to zobaczyć, maleńka – powiedział Marek, wypuszczając z Pokéballa niewiele większą od Bulbasaura podopieczną. Carvanha – Pokémon-pirania, przedewolucyjna forma Sharpedo, z antypatycznym uśmiechem pojawiła się na kolanach trenera. Miała duże, trójkątne oczy, ostre zębiska, pięć złotych płetw w kształcie błyskawicy i jedną wielką z tyłu ciała. Powyżej szczęki miała granatową skórę, a poniżej – czerwoną. Z żuchwy wystawały poza paszczę dwa długie kły.

Tomek zwrócił uwagę na fakt, iż Marek założył rękawice ochronne. Carvanha i Sharpedo dysponowały zdolnością Ostra Skóra, zadającą obrażenia przy zetknięciu z ciałem. Chłopak stwierdził, że Marek chce, by Pokémon-pirania zdobywała doświadczenie przez oglądanie walki swojej wyewoluowanej formy.

-Skoro trenerzy są gotowi – ogłosił sędzia, podnosząc obie chorągiewki – rozpoczynamy mecz!

* * *

Liwia czekała przed wejściem do Galerii już ponad godzinę. Wprawdzie była dopiero jedenasta trzydzieści, ale dziewczyna nie mogła doczekać się spotkania. Snubbull i Sentret poprawiały jej makijaż. Liwia zdecydowała się pokazać Qwilfisha jako niespodziankę, a – gdyby Adrian zechciał mieć takiego – może nawet podarować go jako prezent. Uśmiechała się szeroko, podziwiając swój geniusz.

* * *

Sharpedo okrążał bez chwili wytchnienia Arcanine’a. Ponad powierzchnię wody wystawała złowieszczo tylko jego płetwa grzbietowa. Dawid wyglądał na zdenerwowanego.

-Czas na atak! – wycedził Hades. Nagle wydał się znacznie bardziej przerażający. – Kieł Lodu!

-Arcanine, Gryzienie – nakazał cicho Dawid.

Sharpedo wyłonił się ponad taflę wody z otwartą szeroko paszczą. Jeden z jego kłów roztaczał jasnoniebieską aurę. Arcanine lekko się cofnął, pokazując wszystkie zęby. Sharpedo wyskoczył w powietrze, trafiając Pokémona ognistego w nogę. Arcanine trafił zębami jego lewą płetwę. Od razu po zetknięciu przerwał atak. Kiedy Dawid przecierał oczy z niedowierzaniem, Sharpedo zniknął w wodzie.

-Ostra Skóra zadała Arcanine’owi obrażenia – stwierdził Wojtek. – Dawid nie może używać Gryzienia.

-To nie jest najgorszy problem – powiedział Tomek. – On chyba załamał się psychicznie.

-Dlaczego miałby... – zaczął Marek.

Zanim zdążył dokończyć, oba Pokémony na boisku szykowały się do kolejnych ataków. Boczne płetwy typu wodno-mrocznego, wystające ledwo ponad powierzchnię wody, przybrały jednolitą, czarną barwę. Z nich, wprost do wody, wpadały ciemne błyskawice. Wskazywały na to, że atak Nocnego Cięcia Sharpedo jest znacznie potężniejszy od wersji Stunky’ego.

Arcanine po raz kolejny otworzył pysk. Prawy górny kieł zaczął elektryzować się. Nie minęło wiele czasu, a otoczyło go jaskrawożółte światło. Tomek zauważył, że Kieł Pioruna – atak elektryczny – jest skuteczny przeciwko typom wodnym.

Pokémon-rekin po raz kolejny wyskoczył z wody w kierunku przeciwnika. Typ ognisty wysunął pysk w kierunku nadlatującego wroga. Kieł i lewa płetwa zderzyły się. Sharpedo wylądował w wodzie. Arcanine cofnął się o kilka kroków. Jego tylne łapy znajdowały się po taflą wody.

-Dlaczego miałby się załamywać? – spytał się Marek, dostrzegając chwilę przerwy w walce. – Jeśli ma taki atak jak Kieł Pioruna...

-Dawid wierzy, że przewaga typu decyduje o wygranej – odparł Tomek. – W dodatku pole wodne odpowiada Sharpedo.

Dziewczyna Dawida lekko drżała. Wojtek zacisnął mocno pięści.

-Widzę, że jeszcze masz jakieś niespodzianki – wyszeptał Hades. – Ale ta walka za chwilę się skończy! – po raz pierwszy w tej walce głośno wykrzyknął. – Sharpedo, Akwa Odrzut!

Pokémon Hadesa został otoczony wodą. Ciecz zdawała się wypływać z czubka jego nosa, następnie okrywając jego płetwy i głowotułów. Kierunek przepływu wody – od przodu do tyłu Pokémona – był cały czas widoczny. Tomek zwrócił uwagę, że gdyby Sharpedo spoglądał w sufit, Akwa Odrzut wyglądałby jak mała fontanna.

Rekin pognał do przeciwnika szybciej niż wcześniej. Pokémon Dawida atakował Żarem, jednak bez rezultatu. Ogniste pocisku gasły w strumieniu wody. Arcanine zdążył uchylić się przed przeciwnikiem. Sharpedo tuż po wylądowaniu w wodzie zawrócił, ciągle używając Akwa Odrzutu. Tygrys otworzył pysk, szykując się do Kła Pioruna.

-Uderz w nogi – nakazał niemalże szeptem Hades. Dawid wydawał się skupiać na czymś innym niż walka.

Arcanine podniósł wysoko głowę, szykując się na wysoki skok przeciwnika. Tymczasem, Sharpedo wyskoczył tuż na powierzchnię, trafiając tułów przeciwnika. Pokémon-tygrys niebezpiecznie się zachwiał i ledwo utrzymał równowagę, gdy przeciwnik znowu wpadł do wody. Dawid przestał reagować na to, co działo się w walce.

-Przegrałem walkę o odznakę – powiedział na głos zrezygnowanym tonem. – Sharpedo jest typem wodnym, Arcanine nie jest w stanie go pokonać.

-Zgadza się, możesz już się poddać – wyszeptał Hades. – Twoje Pokémony są za słabe, a ty za miękki, żeby kiedykolwiek dostać się do Ligi...

Atmosfera na trybuna była ponura. Marek powiedział tylko „A nie mówiłem”, po czym zamilkł. Wojtek wyraźnie uspokoił się, widząc, że walka zbliżała się do przewidywalnego końca. Tomek nerwowo rozglądał się po boisku, zastanawiając się. Jeśli Dawid nie jest w stanie pokonać lidera, to jak ja to zrobię, pomyślał.

Dziewczyna Dawida wstała z miejsca. Otworzyła szeroko usta, po czym wykrzyknęła:

-Walcz! – chłopak obrócił się w jej kierunku. – Tak ci zależało, nie możesz się poddać! Możesz go pokonać Kłem Pioruna!

Z wyraźną ulgą wróciła na swoje miejsce. Tomek nie spodziewał się, że taka cicha dziewczyna może zareagować w ten sposób. Dawid znowu uśmiechnął się, z kolei Hadesa zaniepokoiła ta wypowiedź.

-Musimy to szybko skończyć, mamy przewagę – powiedział nerwowo lider stadionu. – Akwa Odrzut!

-Arcanine, to będzie trudne, ale musisz to zrobić – stwierdził Dawid, pochylając się do przodu. Pokémon-tygrys kiwnął głową. – Złap go i przytrzymaj!

Sharpedo wyskoczył z wody, znowu celując w tułów. Arcanine podniósł przednie łapy. Złapał nimi przeciwnika. Woda z Akwa Odrzutu po zatrzymaniu się, znikła.

-Teraz, Kieł Pioruna w lewą płetwę! – wykrzyknął Dawid. Ząb Arcanine’a naelektryzował się.

-Zgryz na jego nogę – odparł cicho Hades, nie chcąc zdradzać zdenerwowania. Tomek od razu jednak dostrzegł fałszywość w jego głosie.

Płetwa Sharpedo po raz kolejny ucierpiała od ataku elektrycznego. Arcanine zapiszczał z bólu, gdy ostre zęby wbiły się w jego łapę.

-Zgryz jako atak mroczny dostaje dodatkową moc, gdy używa go Sharpedo, mający ten sam typ – stwierdził Marek. Tomek i Wojtek równocześnie kiwnęli głową na znak zrozumienia. – Arcanine ma trudniej z atakiem elektrycznym.

Dawid wydawał się głęboko zastanawiać. Najwyraźniej dostrzegł, że jego atak nie jest dość mocny. Nagle szeroko otworzył usta, jak gdyby wpadł na genialny pomysł.

-Arcanine, zaufaj mi. Skocz z nim do wody i Kieł Pioruna! – nakazał. Hades, zaszokowany, otworzył szeroko oczy. – Atak elektryczny będzie silniejszy w wodzie!

Arcanine, z niepewną miną, wrzucił przeciwnika do zbiornika i skoczył za nim. Ciemność i mętna woda nie pozwalały obserwować walczących. Po chwili, całe boisko zapłonęło jasnożółtym światłem.

Błysk trwał tylko kilka sekund. Na powierzchni, twarzami w dół, pojawili się Sharpedo i Arcanine. Obaj nie poruszali się. Uśmiech Dawida zniknął, za to Hades wydawał się zadowolony.

-Skok do basenu był błędem – powiedział cicho, mrocznym tonem. – Arcanine znokautował Sharpedo, ale sama woda wykończyła go. A w wypadku remisu, nie dostaniesz Odznaki Ciem...

Lider przerwał, widząc, iż Pokémon-tygrys podnosi głowę. Arcanine, ostatkiem sił, podpłynął do brzegu, na którym stał Dawid. Trener uścisnął mocno swojego pupila.

-Ogłaszam, iż walkę – obwieścił sędzia, podnosząc zieloną chorągiewkę – i cały mecz wygrał wyzywający Dawid! Zdobywa on też Odznakę Ciemnicy.

-Gratulacje! – wykrzyknęła z trybun dziewczyna. Tomek, Wojtek i Marek oklaskiwali zwycięskiego trenera. Hades nasunął na głowę kaptur, chcąc ukryć swoją złość. Carvanha Marka zdawała się zasmucona porażką Sharpedo.

* * *

Słońce stało w zenicie, gdy Hades podał Dawidowi odznakę przed głównym wejściem Stadionu. Chłopak ścisnął w pięści czteroramienną, czarną gwiazdkę z metalu. Arcanine, Stunky i Charmander stojące obok Dawida zawyły z radości. Dziewczyna, Tomek, Wojtek i Marek bili brawo.

-Odznaka Ciemnicy to dowód twojego zwycięstwa na Stadionie Pokémon w Łodzi – powiedział cicho pokonany lider. – Ale nie musisz wszędzie rozgłaszać, że to ode mnie.

-Się zobaczy – stwierdził Dawid. – Ale na razie idziemy uczcić moje zwycięstwo w jakiejś pizzerii, prawda? – zwrócił się do swojej dziewczyny i Pokémonów. Po krótkim pożegnaniu, ekipa świeżo upieczonego zwycięzcy i Hades rozeszli się.

Tomek, Wojtek i Marek wyruszyli sami w kierunku Centrum Pokémon. Dzień był ciepły i słoneczny, więc nie szli wyjątkowo wolno.

-Mówiłeś, że dzisiaj wziąłeś wolne – powiedział Tomek. – Czym się zajmujesz?

-Marek Nocny, lider Stadionu Pokémon w Łodzi, do usług – odparł chłopak. Tomek i Wojtek spojrzeli na siebie z szeroko otwartymi oczyma. – Też przybyłeś do Łodzi po Odznakę Ciemnicy?

-Właściwie, tak... Szkoda, że masz dzisiaj wolne, chętnie bym cię wyzwał do walki – stwierdził Tomek.

-Wiesz, początek września to trudny okres dla liderów – powiedział Marek, wsadzając dłonie do kieszeni spodni. – Wiele dzieciaków dostaje pierwsze Pokémony i od razu biegnie na Stadiony... Moi podopieczni byli już mocno przemęczeni i potrzebowali odpoczynku, a zwłaszcza Carvanha.

-Dzieciaków? – zapytał z wyraźnym rozbawieniem Wojtek. – Dobrze powiedziane, jeden dzieciak właśnie z nami idzie.

Tomek udał, że nie słyszał tej uwagi. Rozumiał Marka, ale żałował, że traci okazję na walkę. Marek spojrzał na niego, zauważając żal.

-Żeby oszczędzać siły Pokémonów, toczę z początkującymi walki tylko jeden na jednego. Ale ty masz chyba sporą wiedzę, więc mecz z tobą może być ciekawy.

-Co proponujesz?

-Jutro z samego rana stoczymy mecz trzy na trzy. Wchodzisz w to?

-Jasne! – wykrzyknął Tomek.

Wojtek otworzył usta, jak gdyby chciał zaprotestować, ale nic nie powiedział. Tomek szeroko się uśmiechnął.

-Adres mojego Stadionu Pokémon znajdziesz w Centrum. Ja skręcam tutaj. Na razie – machnął ręką.

* * *

-Patrz, to mój nowy Pokémon – powiedziała Liwia. Qwilfish ze swoim zwykłym wyrazem twarzy wpatrywał się w Adriana.

-Och, jaki rzadki gatunek! Jesteś świetna, jaki on jest szczęśliwy! – odparł zachwycony Adrian.

-Szczęśliwy? – Liwia nie mogła zrozumieć, jak on może dostrzegać u tego Pokémona jakiekolwiek emocje. – Tak, oczywiście, że tak! Chciałbyś mieć takiego?

-Czy ja wiem? – zapytał sam siebie chłopak. – Może któregoś dnia złapię takiego. Może coś mi o nim opowiesz?

-A co tu opowiadać... – fałszywym, skromnym tonem stwierdziła dziewczyna. W rzeczywistości, nie miała co mówić o Qwilfishu. Poczuła złość, iż Adrian nie chciał wziąć jej Pokémona. Genialny plan spalił na panewce. Z drugiej strony, pomyślała, on mnie chyba lubi...

* * *

Tomek, Lotad i Bulbasaur odpoczywali z zamkniętymi oczami na ławce przed Centrum Pokémon. Wojtek chodził w kółko obok nich z jajem w rękach.

-Widzicie, jutro stoczymy pierwszy mecz o odznakę – cieszył się Tomek.

-Nie zwróciłeś na coś uwagi – stwierdził Wojtek. – Jak masz zamiar stoczyć walkę trzy na trzy dwoma Pokémonami?

Tomek szeroko otworzył oczy. Zapomniał, że Spearow nie była w stanie walczyć.

-To oznacza – powiedział – że dziś nie będziemy mieć wolnego. Musimy szybko złapać jakiegoś Pokémona. Skoro już mówimy o łapaniu – zastanowił się – to ciekawe, jak idzie innym. Dawno nie miałem żadnych wiadomości od Pawła...

* * *

Paweł bez chwili wytchnienia biegł. Jego partner został na powierzchni. Im głębiej zapuszczał się w mroki jaskini, tym bardziej denerwował się. Ścigająca go para nie zamierzała być delikatna ani dla niego, ani dla Pokémonów ukrytych w podziemnej komnacie...

'

'


'

'

'

Pokémony, które wystąpiły w tym rozdziale (najedź myszką, żeby przeczytać imię):

#001 Bulbasaur #270 Lotad #021 Spearow #294 Loudred #255 Torchic #004 Charmander #058 Growlithe #209 Snubbull #283 Surskit #016 Pidgey #067 Machoke #237 Hitmontop #211 Qwilfish #161 Sentret #434 Stunky #059 Arcanine #319 Sharpedo #318 Carvanha

Powrót