Strona Główna
  Rozdziały
  Bohaterowie
 
oooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooo

PokeFic

XIV Równonoc

' Tafla stawu połyskiwała czerwonym światłem. Słońce znikało powoli za horyzontem, a nad nim powoli przepływały kłębiaste chmury. Cały świat zdawał się przybrać czerwony odcień – drzewa, trawa i budowle lśniły karmazynowo.

' Nawet KomKom Liwii nie miał już bladoróżowej barwy. Złowieszczy czerwony blask odbijał się od obudowy. Dziewczyna łkała, spoglądając na wyświetlacz, ukazujący wiadomość od Adriana…

' z nami koniec nie dzwon do mnie

' Liwia poczuła, jak jej niezbyt obfity obiad pragnie wrócić tą drogą, którą znalazł się w jej żołądku. Nie wiedziała, dlaczego nagle tak zareagował. Nie mogła się dowiedzieć. Jej myśli zatrzymały się na ich ostatnim spotkaniu w Galerii…

' Więcej się nie spotkamy. Nie możemy, i już. -Ale dlaczego?! – krzyknęła dziewczyna.

' Liwia poczuła się słabo; zamknęła oczy. Wsparła się o kamienną barierkę łokciami. Łzy ciekły po jej policzkach strumieniami. Usłyszała pod sobą odgłosy kapnięć. Krople wpadały do jeziora jedna za drugą. Usłyszała ostatnie słowa, jakie Adrian powiedział do niej…

' Mam gdzieś twojego Qwilfisha i ciebie.

' Liwia cofnęła się o krok w tył. Zachwiała się, ledwo utrzymała równowagę. Szeroko otworzyła oczy, którymi dostrzegła dwóch chłopców stojących daleko, przy bramie wejściowej. Jednego z nich poznała od razu. Nie chciała go teraz widzieć. Wolała być sama.

* * *

-W żadnym razie – powiedział mężczyzna, szeroko rozkładając ręce. Jego jasnoniebieski uniform błyszczał w świetle zachodzącego słońca.

-Naprawdę nam zależy – powiedział Tomek. – Wczoraj wygrałem walkę o Odznakę Ciemnicy i chciałbym jakoś podziękować swoim Pokémonom...

-Gratuluję – przerwał mężczyzna spokojnie – ale park romantyczny w Arkadii został zarezerwowany na całą dobę, a ja i inni strażnicy mamy nikogo nie wpuszczać. Podobno zarobiliśmy na tym całkiem sporo pieniędzy – dodał uśmiechnięty.

' Pewnie tylko czeka na podwyżkę, pomyślał Tomek. On i Wojtek nie byli w tym miejscu już kilka lat i koniecznie chcieli zaprezentować je swoim podopiecznym. Stwierdził, że pora wykazać się inteligencją. Zrobił tak smutną minę, jak tylko potrafił.

-Och – jęknął. Starał się, by jego głos brzmiał dramatycznie. – Tak bardzo chciałem... Mój brat – wskazał palcem na Wojtka – jest ciężko chory! Niedługo czeka go bardzo ciężka operacja... A tak chciał obejrzeć jeszcze raz ten piękny park...

' Wojtek otworzył szeroko oczy i spojrzał z wściekłością na Tomka. Po chwili jednak, orientując się w sytuacji, zakasłał sztucznie. Zgarbił się zaczął nerwowo przecierać pięściami oczy.

-W takim razie wracamy do miasta, może zdążymy jeszcze coś wyżebrać na ulicy... – ciągnął Tomek. – Skoro nie chce pan nas wpuścić...

' Chłopak obrócił się już i uśmiechnął. Usłyszał za plecami długo oczekiwany jęk współczucia. Z powrotem spojrzał na strażnika, który zasłaniał dłonią twarz.

-Możecie wejść – powiedział załamującym się głosem – tylko bez walk Pokémonów i nie dajcie się zobaczyć tej dziewczynie, która weszła...

-Dziękujemy – powiedział radośnie Tomek; gdy minęli z Wojtkiem bramę wejściową i ruszyli dróżką pomiędzy trawnikami i krzakami, dodał jeszcze – frajerze. Jedna dziewczyna wynajęła cały park?

-Jesteś mi coś winien – zauważył Wojtek, prostując się. – Dawno nikt nie zrobił mi takiej siary.

-Najpierw dojdźmy do akweduktu – zaproponował Tomek, ciągle dumny ze swojego pomysłu.

* * *

' W niewielkim pokoju z białymi ścianami znajdowały się jedynie dwie osoby. Za jedną ze stron drewnianego stolika, jedynego mebla w środku, siedział wysoki, barczysty mężczyzna w policyjnym mundurze. Kępki czarnych włosów opadały na jego poorane zmarszczkami czoło, zdradzające zmęczenie. Zerknął na zegarek. Przesłuchanie trwało już ponad godzinę i nie przynosiło żadnych rezultatów.

-Minęło dwanaście dni od kiedy lider cię przemielił, tydzień siedzisz w areszcie i ciągle nic – powiedział ze zdenerwowaniem policjant. Stwierdził, że kielecka policja jest całkiem bezradna. – Dziś będziesz tu siedział do oporu, aż zaczniesz gadać.

' Człowiek po przeciwnej stronie stołu podniósł wzrok na przesłuchującego, wyraźnie ożywiony. Jego usta ułożyły się w idealnie prostą kreskę. Odgarnął z twarzy rozwichrzone blond włosy, poprawił kołnierzyk więziennej piżamy i spojrzał policjantowi w oczy.

-Nawet nie widzę jaki masz kolor oczu bez moich okularów – powiedział cicho przesłuchiwany – ale ze słuchem nie jest jeszcze tak źle. Minęło dwanaście dni? Jaki dzisiaj jest dzień?

-Powiem ci, ale wchodzimy w układ – zaproponował policjant, dostrzegając swoją szansę. – Ja podam ci dzień tygodnia...

-Wolałbym datę – wtrącił się więzień.

-Dobra, datę. A ty odpowiesz mi na jedno pytanie.

-Stoi – powiedział mężczyzna, wyciągając rękę przez biurko, jakby chcąc uścisnąć dłoń policjanta. Ten nie zareagował, brzydząc się kontaktu z nim.

-Dwudziesty trzeci września.

' Ręka przesłuchiwanego zawisła nieruchomo w powietrzu. Na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. Jego oczy rozjarzyły się złowieszczo. Policjant mimowolnie odsunął się kilka centymetrów od stołu.

-Równonoc. Świetnie – powiedział osadzony. Roześmiał się nagle głośno, a po chwili ucichł zupełnie, wygładził włosy i położył ręce na stole. – Teraz czekam na pytanie.

-Jesteś dziwny – powiedział powoli policjant, zaskoczony zachowaniem więźnia. Nigdy wcześniej nie spotkał się z niczym podobnym. Pomyślał, że ma do czynienia z szaleńcem.

' Przez chwilę przesłuchujący walczył ze sobą. Pragnął dowiedzieć się, czemu aresztowany na wieść o tym, że dzisiaj ma miejsce równonoc zareagował jak maniak. Poczucie obowiązku jednak zwyciężyło.

-Powiedz, dlaczego chciałeś ukraść te wszystkie Kabuto. Kto ci to zlecił?

-Na co dzień, jako Ksawery, jestem spokojnym obywatelem, naukowcem, trenerem wodnych Pokémonów...

-Do rzeczy – uciął policjant.

-Ale gdy otrzymam odpowiednie polecenie staję się Hydro – uśmiechnął się niczym szaleniec przesłuchiwany – i eksperymentuję, kradnę, dla naszego szefa.

-Kim jest twój szef?! – wykrzyknął policjant, zdając sobie sprawę z faktu, że nie uzyskał żadnych ważnych informacji. – I kim była ta dziewczyna z tobą, o której doniósł nam lider Stadionu?!

-Nie ustalaliśmy nic na temat pytań numer dwa i trzy.

' Powiedziawszy to, Hydro skrzyżował ręce na piersi , wygodnie usiadł i zamknął oczy. Policjant oniemiał, widząc zachowanie przesłuchiwanego.

-Czy ty jesteś normalny? – zapytał nieprofesjonalnie.

-To już czwarte pytanie.

-To może jeszcze jeden handel informacjami – opanował emocje policjant. – Podam ci dzień tygodnia, a ty...

-Jest niedziela – stwierdził aresztowany. – Po prostu poczekajmy trochę czasu...

* * *

' Droga brzegiem ogromnego stawu, obecnie błyszczącego czerwienią, mijała bardzo powoli. Wyasfaltowana ścieżka z jednej strony dotykała wody, natomiast z drugiej rozciągał się ogromny trawnik. Źdźbła falowały równo, uderzane przez podmuchy wiatru. To świetne miejsce dla Bulbasaura, pomyślał Tomek, odwracając wzrok.

-Minęły już ponad trzy tygodnie, od kiedy dostałem Bulbasaura – powiedział chłopak – a mam wrażenie, że ponad trzy lata. Strasznie dużo się działo.

-No – zgodził się Wojtek. – Trzy tygodnie temu myślałem, że będę cztery lata czekał na Pokémona...

-Teraz mam cztery Pokémony – zauważył Tomek – i wszystkie są ekstra. Żeby uzupełnić drużynę będę potrzebował jeszcze dwóch.

-Ja chwilowo nie mogę złapać więcej... – zasmucił się nagle Wojtek.

' Tomek spojrzał na drugi brzeg szerokiego, podłużnego stawu. Nad wodą znajdowały się ogromne kolumny i biała budowla, imitujące ruiny greckiej świątyni. To miejsce sprzyjało głębokim rozmyślaniom. Chłopak stwierdził, że jego brat narzeka, bo jako trener klasy C może mieć tylko jednego Pokémona.

-Jeszcze tylko cztery lata i będziesz mógł... – próbował dodać mu otuchy.

-Nie cztery lata, jeden dzień! – wykrzyknął chłopiec. – Jutro kończy się moje zawieszenie w Akademii i muszę wracać do Tomaszowa...

-To chyba dobrze! – powiedział Tomek. – I tak nie chcesz ze mną podróżować, ja z tobą zresztą też...

' Obaj doszli do punktu, w którym dalszą drogę zasłaniało gęste, zielone listowie rosnącej nieopodal wierzby. Starszy chłopak pamiętał, że zaraz za nim znajduje się mały mostek, stylizowany na akwedukt. Odgarnął kilka gałązek na bok, by przejść.

-Ja nie idę! – krzyknął nagle Wojtek. – Sam sobie wrócę do Centrum Pokémon!

-Dobra, cwaniaku, idź sobie... – Tomek zdenerwował się i przeszedł przez liście, zostawiając brata samego. Przeklinając cicho pod nosem wkroczył na drewniany mostek.

' Nie był tam jednak sam. Gdy liście zsuwały się po jego plecach, wracając do swego przedniego położenia, porywisty wiatr rozwiewał białe włosy stojącej przy barierce dziewczyny. Liwia, odwrócona do niego tyłem, tym razem miała na sobie czarną kurtkę. Tomek zapominając całkiem o bracie doszedł do wniosku, że coś jest z nią nie tak.

-Cześć – powiedziała dziewczyna. – Widziałam, jak wchodzisz.

-Siema – odparł chłopak, zwracając uwagę na to, że jego rozmówczyni pochlipuje. – Coś nie tak?

-Wszystko – krótko oznajmiła dziewczyna.

' Liwia odwróciła się twarzą do Tomka i spojrzała mu prosto w oczy. Wyglądała koszmarnie – Tomek aż skrzywił się z niesmakiem. Jej makijaż spływał liniami po jej policzkach i szyi aż na różową obcisłą bluzeczkę. Jej oczy były zaczerwienione, kontrastując z zieloną tęczówką. Biała grzywka przylepiła się do przepoconego czoła.

-Nie powinnaś porozmawiać o tym z Adrianem? – zapytał Tomek, udając zatroskanie.

-Zerwał ze mną – powiedziała cicho, łkając. – Nie mam już nikogo...

' Tomek doszedł do wniosku, że jego rozmówczyni nie jest całkiem normalna. Chciał znaleźć jak najszybciej pretekst do opuszczenia tego miejsca. W tym momencie przypomniał sobie o Wojtku. Ucieszył się na myśl o tym, że jego brat na coś mu się przyda.

-Wiesz, Liwia – zaczął nieśmiało – ja zostawiłem brata i muszę po niego wrócić, bo jeszcze coś mu się stanie – wzdrygnął się, nagle pojmując sens tego co powiedział. – Ale zostawię ci mój numer KomKoma, dobra?

-Dobra – stwierdziła Liwia, biorąc do ręki karteczkę, na której chłopak nabazgrał szybko numer. – Ja też muszę iść.

' Lekko zatoczyła się, obróciła tyłem do chłopaka i przeszła pod gałęziami po drugiej stronie akweduktu. Szelest liści zawiadomił go, że dziewczyna znikła. Tomek odetchnął i spojrzał w kierunku białej świątyni na drugim brzegu, ciesząc się, że nie będzie musiał towarzyszyć dziewczynie. Już od pierwszego spotkania wydawała mu się dziwna, ale teraz jej zachowanie przekroczyło wszystkie normy.

' Po trzydziestosekundowym odpoczynku, Tomek zdecydował się zawrócić i poszukać brata. Odgarnął na bok długie wierzbowe gałęzie, i przeszedł między nimi smagany przez podłużne liście. Dróżka biegnąca brzegiem stawu wzdłuż trawnika wyglądała podobnie jak wcześniej, ale tym razem stały na niej dwie osoby.

-Sabrina... – powiedział Tomek, poznając od razu wysoką kobietę. Tym razem ubrana była w białą koszulę z wysokim kołnierzykiem i obcisłe, czarne spodnie, sięgające aż do ciężkich, okutych ciemnych butów. Chłopak zwrócił uwagę, że spod jej długich kasztanowych włosów wystają zawieszone na szyi pomarańczowe słuchawki.

-To ja, ale mów mi Pani Dźwięku – oznajmiła z wyższością złodziejka. – Nie jestem tu dziś po ciebie. Nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów, bo twój brat za to zapłaci! – ostrzegła.

' Przed sobą ściskała mocno za ramiona szarpiącego się Wojtka. Chłopiec był wyraźnie przerażony sytuacją, w jakiej się znalazł. Tomek zaczął zastanawiać się natychmiast, jak uwolnić brata, albo przynajmniej umożliwić mu użycie Torchica.

-A bierz go sobie! – powiedział nagle. – I rób z nim co chcesz! Nie chciałaś mieć nigdy młodszego brata?

-Co? – zapytała Sabrina tonem, którego w jej głosie chłopak jeszcze nie słyszał.

' Kobieta wbiła swoje bladofioletowe oczy w Tomka. Wydawało się, że za chwilę straci nad sobą kontrolę. Tomek nie był pewien, co właściwie wywołało taką reakcję. Tymczasem Wojtek pisnął z bólu po tym, jak Sabrina wbiła swoje długie paznokcie w jego barki jeszcze mocniej.

-To nie twój interes! – krzyknęła. – Walczmy! Swablu, wybieram cię!

' Z Pokéballa wyciągniętego z kieszeni w blasku pojawiło się niewielkie ciałko w kształcie gruszki z białym, ostrym dzióbkiem. Niebieski ptak ze skrzydłami przypominającymi chmurki wzbił się w powietrze. Tomek bez problemu poznał typ normalno-latający, Swablu.

-Ja też użyję Pokémona-ptaka! Spearow, wyjdź! – rozkazał Tomek.

' Szybkim ruchem ręką do kieszeni zielonkawej bluzki sięgnął po czerwono-białą kulkę. Biorąc zamach, powiększył ją naciśnięciem przycisku i rzucił nad siebie najwyżej jak potrafił. Po otworzeniu ze środku ku niebu wyleciał brązowy Pokémon-wróbel o karmazynowych skrzydełkach.

-Póki co Spearow jest daleko! Najpierw załatwię trenera! – poinformowała zebranych Sabrina. – Użyj Śpiewu, Swablu!

' Wolną ręką Sabrina szybko naciągnęła na uszy pomarańczowe słuchawki. Wojtek skrzywił się jeszcze bardziej, najwyraźniej mocniej złapany. Pokémon przypominający chmurkę zamknął swoje niewielkie czarne oczka, a z jego dzióbka wydobył się anielski głos.

' Tomek zachwiał się lekko, czując naglą senność. Zwrócił uwagę, że Wojtek też przestał się szamotać w rękach członkini BMW. Chłopak przypomniał sobie, że Śpiew był techniką, która usypiała wszystkich mogących usłyszeć niebiańskie dźwięki.

' Trener ostatni raz zwrócił uwagę na uśmiechniętą szeroko Sabrinę. Jej słuchawki nie pozwalały technice Śpiewu dotrzeć do jej uszu, więc nie odczuwała senności. Tomek stwierdził, że nie jest w stanie oprzeć się muzyce i zamknął powoli oczy...

' Nagle usłyszał głośny dźwięk uderzenia w powietrzu. Jego zmęczenie znikło w jednej chwili. Otworzył oczy, dostrzegając spadającego z nieba Swablu. Spearow swoim ostrym dziobem raz za razem uderzała wątłe ciałko przeciwnika. Tomek rozpoznał słyszany wcześniej odgłos jako trafienie Atakiem Furii.

' Pusty dźwięk zderzenia z ziemią doszedł uszu trenerów, także Sabriny, która zdjęła już swoje słuchawki. Swablu, nieprzytomny, leżał na ziemi. Spearow bez problemu wylądowała, wpatrując się zawistnie w członkinię BMW.

' Wydawało się, że przeciwniczka wpadła w większą furię niż przedtem. Wokół bladofioletowej tęczówki oczy nabiegły krwią. Sabrina spojrzała na budzącego się powoli otępiałego Wojtka i zacisnęła ręce na Pokéballu. Gdy wycofywała Swablu, jej palce aż zsiniały.

-Loudred, teraz ty! – nakazała głosem ociekającym jadem.

' Wyrzucony wysoko w powietrze Pokéball otworzył się, a z wypływającej z wnętrza czerwonej energii na dróżce zmaterializował się Loudred. Bestia wyprostowała swoje wielkie, fioletowe łapska w górze i wydała ze swoich ogromnych ust niesamowity wrzask.

' Tomek cofnął się nieznacznie. To właśnie ten Loudred spowodował wcześniej kontuzję skrzydła Spearow. Chłopak miał nadzieję, że jego podopieczna nie przestraszy się przeciwnika. Na szczęście Pokémon-wróbel spokojnie ustawił się plecami do swojego trenera i przy pomocy skrzydeł uniósł się na wysokość oczu Tomka.

' Chłopak odetchnął z ulgą. Szybko przeanalizował poprzednie starcie z Loudredem Sabriny. Dysponował on silnymi atakami Rozgłosu i Stąpnięcia, był przygotowany do walki zarówno na krótki jak i długi dystans. Stwierdził, że Spearow musi w jakiś sposób minąć jego ataki i trafić go precyzyjnie, żeby szybko zakończyć walkę.

-Skoro tobie się nie spieszy – powiedziała wyraźnie zdenerwowana ciszą Sabrina – to ja zacznę! Natychmiast Rozgłos! – nakazała.

-Spearow, użyj – Tomek pomyślał szybko – Pikowania!

' Paszcza Loudreda w mgnieniu oka rozwarła się tak, że Tomek mógłby bezproblemowo zmieścić się w niej. Z głębi gardła Pokémona w kierunku Spearow wyfrunęła ogromna różowa fala. Pokémon-wróbel nie czekał na uderzenie, wzbijając się wyżej. Tomek, widząc, że fala kieruje się na niego szybko przykucnął. Gdy różowy atak przeleciał nad jego głową usłyszał dźwięk łamanych gałęzi wierzby.

-Blisko – odetchnął Tomek. – Teraz zacznij atak!

' Spearow wzbiła się jeszcze wyżej, zajmując dogodną pozycję. Młody trener stwierdził, że ten atak, uwzględniając zgodność ataku z typem Pokémona i płynącą z tego dodatkową moc, miał odpowiednio dużą siłę, by znokautować przeciwnika.

' W jednej chwili Spearow wystartowała do przodu i zaczęła powoli opadać, celując między oczy Loudreda. Tomek ledwo nadążał wzrokiem za swoim stworkiem, pędzącym w powietrzu. Za dziobem typu latającego pojawiały się smugi białego światła. Jednak Pokémon-głośnik wydawał się przygotowany. Wykonał zamach prawą nogą, po czym podniósł ją wysoko do góry...

' Fioletowa stopa Loudreda i dziób Spearow, za którym ciągnęły się wstęgi uderzyły w siebie. Tomek miał wrażenie, że chwila zderzenia trwa nienaturalnie długo, a walczące Pokémony próbują przepchnąć się nawzajem. Przypomniał sobie, że to właśnie w takiej sytuacji skrzydło Spearow zostało złamane...

' Spearow i podobnych rozmiarów stopa Loudreda zastygły w powietrzu. Ogromne usta Pokémona Sabriny skrzywiły się z bólu. Jednak zanim trener Pokémona-ptaka zdążył odczuć radość ze zwycięstwa, białe wstążki przy ataku Pikowania znikły. Spearow jęknęła dramatycznie, gdy tłusta, masywna kończyna Loudreda opadła, wbijając ją w ziemię.

-Żadnej litości, Loudred! – usłyszał na wpół przytomny, zaszokowany Tomek. – Wgnieć ją w ziemię!

' Stopa Loudreda krążyła, wgniatając się coraz głębiej w ziemię razem z uwięzioną pod nią Spearow. Twarze przestępczyni i jej Pokémona rozjaśniał maniakalny uśmiech. Wojtek oglądając walkę przestał nawet próbować uciekać. Tomek opuścił bezwładnie ręce. Nie mógł sobie wyobrazić, że najsilniejszy atak Spearow nie jest w stanie pokonać przeciwnika.

' Nieoczekiwanie Loudred przerwał nacisk i odsunął się kilka kroków w tył. Tomek miał wrażenie, że przeciwnik lekko mruży oko i marszczy swoje okrągłe czoło z bólu. Pomyślał, że atak Spearow nie poszedł na marne.

' Niestety Pokémon-ptak leżał w zagłębieniu w ziemi, nieprzytomny. Chłopak nie miał żadnych złudzeń, że w najbliższym czasie jego stworek odzyska siły do walki. Wyciągnął przed siebie dłoń z Pokéballem i wycofał do niego Spearow, dziękując jej szeptem za walkę.

-Pora na drugiego Pokémona! – ogłosił Tomek, wyciągając kolejną kulkę z kieszeni bluzki powiększając ją. – Lotad, wyjdź!

' Czerwone światło z Pokéballa rozbiło się na tafli wody, i uformowało się w kształt Lotada. Na jego zielonym liściu odbijały się ciepłe barwy promieni zachodzącego słońca. Lotad uśmiechnął się głupkowato, po czym spojrzał na Sabrinę.

-To przecież ten mały... – zwróciła uwagę kobieta. Tomek doskonale pamiętał o jej niechęci do Lotada. – Musiałeś wybrać akurat jego, prawda?!

-Prawda! – odparł pewnie Tomek. – Teraz użyj...

' Zawahał się. Zwrócił uwagę, że wzrok Lotada nie pada na twarz przestępczyni, ale nieco niżej. Sabrina również musiała zwrócić na to uwagę, ponieważ natychmiast podniosła obie ręce i zakryła nimi swoje ciało.

-Gdzie się gapisz, zboczony Pokémonie...

' Zanim zdążyła dokończyć, Wojtek pobiegł najszybciej jak zdołał w kierunku Tomka. Podnosząc wcześniej ręce, przestępczyni wypuściła chłopaka. Kobieta wykrzyczała głośno kilka wulgarnych słów, dając upust swojej wściekłości. Zdezorientowany Loudred ponownie przybrał pozycję do walki.

-Idiotka – stwierdził dosadnie Wojtek, ciężko dysząc po sprincie do brata. Położył ręce na kolanach i spróbował złapać oddech.

-No wcale – zgodził się Tomek. – Więc teraz to dokończymy, Lotad, Wodny...

-Nie tak szybko!

' Tomek odwrócił się w lewo, w kierunku krzaków z których wypowiedziane zostały ostatnie słowa. Za nimi stali dwaj wysocy, barczyści mężczyźni, obaj w obcisłych białych bluzach i czarnych spodniach. Od ich ogolonych głów odbijały się promienie zachodzącego słońca.

-Cel dotarł na miejsce, Pani Dźwięku – oznajmił jeden z nich niskim głosem. – Teraz my ich przejmiemy.

-Rozumiem! – krzyknęła Sabrina. – Tylko ich nie wykończcie, sama chcę to zrobić!

' Wyciągnęła Pokéball, do którego wycofała wciąż gotowego do walki Loudreda. Odwróciła się plecami do przeciwników i pobiegła szybko brzegiem stawu. Tomek chciał ją gonić, ale drogę zastąpili mu dwaj członkowie BMW, którzy powiadomili o czymś Sabrinę.

-To z nami teraz będziecie walczyć! – krzyknął jeden z nich. – Wychodźcie, Totodile!

' Obaj wyrzucili do wody czerwono-białe kulki, które unosiły się przez chwilę na spokojnej powierzchni stawu. Nagle obie otworzyły się, a ze środka wydostały się dwa małe jasnoniebieskie krokodylki z długimi pyskami z ostrymi zębiskami, i naszpikowanymi czerwonymi kolcami ogonami.

-To dwa na dwa – powiedział Wojtek. – Dołącz do nas, Torchic!

' Na ziemi pojawił się jedyny Pokémon chłopca, jak zawsze radosny. Słodkim ćwierkaniem zdradzał, że nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji. Tomek uznał, że przeciw wodnym Totodile’om ciosy powinien przyjmować poczwórnie odporny na ich typ Lotad, a podatny na ich ataki Torchic powinien trzymać się z tyłu.

-Trzymaj swojego kurczaka... – zaczął Tomek.

-Wiem, co mam robić! – parsknął Wojtek. – Nie rozkazuj mi!

-Dobra, daj mi spokój – uciął Tomek. – Lotad, zaatakuj ich!

* * *

' Za oknem słońce dochodziło ostatnich kresów nieba, a policjant ciągle męczył się, siedząc w niewielkim pokoiku z bandytą. Przestępca-blondyn zamknął oczy i złożył ręce już ponad godzinę wcześniej i od tamtej pory nie zmienił pozycji. Przesłuchujący zaczynał zastanawiać się, czy nie powinien wezwać lekarza dla aresztowanego...

' Drzwi w kącie otworzyły się do wewnątrz z głośnym piskiem. Zaskoczony policjant podskoczył na swoim krześle, ale szybko opanował nerwy. W drzwiach ukazał się inny funkcjonariusz w mundurze. Krótki czarny daszek rzucał cień, który zasłaniał jego oczy, za to w promieniach zachodzącego słońca połyskiwała się jego długa, brązowa bródka. Przesłuchujący nie mógł przypomnieć sobie, żeby kiedyś spotkał tego mężczyznę, ale przed aresztowanym nie mógł pokazywać, że w pracy policji pojawiają się jakiekolwiek niedomówienia. Odnosił jednak wrażenie, że blondyn ma już taką świadomość.

-Mam zabrać osadzonego przed komisariat – oznajmił chłodno niskim głosem nowoprzybyły policjant. – Ma zostać przewieziony do Warszawy.

-Co... – zaczął przesłuchujący, ale szybko przerwał. – Oczywiście. Wstawaj zaraz!

' Przez moment policjant miał wrażenie, że blondyn uśmiechnął się wstając, ale obarczył winą za to refleks światła. Policjant z bródką założył kajdanki aresztowanemu i przepuścił go przodem, po czym zamknął zgrzytające drzwi. Tymczasem policjant zdecydował się zostać w środku jeszcze przez chwilę, próbując przypomnieć sobie wszystkie fakty o przestępcy...

* * *

' Liwia siedziała spokojnie na białej ławce pośród traw i żywopłotów. To miejsce przypominało jej ogród w rezydencji, gdzie uwielbiała spędzać wolny czas. Jej nastrój lekko poprawił się po spotkaniu z Tomkiem, teraz już tylko cicho pochlipywała. Nie miała odwagi spojrzeć na swoją twarz, ale podejrzewała, że nie wygląda tak źle jak wcześniej. Przechodząc wzdłuż stawu przemyła ją wodą, chcąc zmazać zniszczony makijaż.

' Od dłuższego czasu trzymała oczy zamknięte, rozmyślając nad zachowaniem Tomka. Świadomość, że ktoś może powiedzieć jej coś miłego i wesprzeć ją była bardzo przyjemna. Nie mogła w ostatnim czasie liczyć na swojego ojca, a nie miała żadnych znajomych.

' Z drugiej strony dziewczyna czuła, że chęć pomocy Tomka jest nieszczera i tak naprawdę chłopak nawet jej nie lubi. Ich dotychczasowe spotkania zawsze kończyły się walkami Pokémon. Liwia zaczęła wspominać walkę chłopaka z Adrianem, swoją z jego kolegą, napad przestępców na Centrum Pokémon...

-Mogę się przysiąść? – zapytał nagle ciepły głos.

' Liwia podniosła głowę. Była zaskoczona obecnością kogoś innego, nie zwróciła uwagi, by ktoś podszedł do niej. Przed nią stała młoda wysoka długowłosa brunetka. Dziewczyna zauważyła, że jej ciepły głos nie pasuje do ostrych rysów twarzy i ogromnych piersi. Strój nieznajomej wydał się Liwii prosty, ale idealnie dopasowany – biel i czerń były bardzo modne.

-Tak, jasne – odparła dziewczynka, lekko przesuwając się na bok. Dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę z faktu, że kobieta nie powinna mieć możliwości wejścia na teren parku.

-Jestem Sabrina, a ty? – zapytała kobieta. Dziewczyna zauważyła ciężkie pomarańczowe słuchawki na jej ramionach.

-Liwia... Liwia Kleopatra Eleonora.

-Bardzo ładne imię... – zamyśliła się kobieta. – Właściwie to imiona... Jesteś może trenerką Pokémonów?

-Tak, jestem – stwierdziła cicho Liwia. Wyciągnęła z bocznej kieszeni bluzki Pokéballa Snubbull.

-Ja najbardziej lubię małe, słodkie, różowe Pokémony – stwierdziła Sabrina. – A ty?

-Och, ja też – zainteresowała się Liwia.

' Tajemnicza kobieta wydała się jej wyjątkowo miłą osobą. Dziewczyna pomyślała, że Sabrina musi być aniołem zesłanym jej przez przeznaczenie w chwili, gdy najbardziej go potrzebuje. Sposób, w jaki pocieszał ją wcześniej Tomek uznała za bardzo niestosowny, w porównaniu z uprzejmością kobiety.

-Przyszłam tu dzisiaj, bo chciałam zapomnieć o pewnym przykrym zdarzeniu z przeszłości – powiedziała nieoczekiwanie Sabrina. – Widzę, że ty też nie jesteś dziś naprawdę szczęśliwa? Weź proszę chusteczkę, tusz ci się rozmazał... – zaproponowała sięgając do kieszeni.

' Ton kobiety był pełen współczucia. Liwia wyczuwała szczerość intencji rozmówczyni i jej troskę. Gdyby tylko jej ojciec i inni tak wobec niej się zachowywali. Dziewczynka spojrzała w twarz Sabrinie i dostrzegła jej oczy. Były bladofioletowe, tak samo jak Adriana. Jej uśmiech był identyczny, pełen ciepła i elegancji. Liwia pomyślała, że właśnie rozmawia z naprawdę piękną i dobrą osobą.

' Sabrina przyłożyła dłonie do ust i zakasłała kilka razy. Dopiero teraz Liwia zwróciła uwagę, że jej oddech był nierównomierny, jakby była zmęczona. Dziewczynka uznała, że lepiej nie pytać jej o to i nie żądać wyjaśnień.

-Jestem trochę zmęczona, dziś trochę biegałam, przepraszam za ten kaszel – powiedziała spokojnie. Liwia nie miała już żadnych wątpliwości. Mogła ufać tej osobie. Jej rozpacz przeszła szybko w euforię. Poczuła, jak po całym jej ciele rozlewa się chęć do działania...

-Ja miałam tu przyjść z chłopakiem, ale zerwał ze mną... – wyznała Liwia. Opuściła słabo wzrok. – I teraz jestem sama...

-Och – westchnęła kobieta. – W takim razie muszę pokazać ci koniecznie jedno miejsce! Pójdziesz ze mną kawałek?

' Liwia kiwnęła głową. Nie chciała być sama. Nie mogła odmówić tej kobiecie – była w owym momencie jedyną osobą na świecie, której zależało choć trochę na dziewczynce.

* * *

' Przed siedzibą policji Hydro wraz z umundurowanym mężczyzną wsiedli do tylnej części wozu opancerzonego. Obaj spokojnie usiedli na ławeczce. Blondyn nie przestawał się uśmiechać.

-Ty tam, ruszaj na północ, do celu! – zawołał mężczyzna w stroju policjanta. – Masz swoje okulary, Hydro.

-Nie spieszył się pan, Panie X – niecierpliwym tonem wygłosił przestępca. – Dlaczego tak długo?

-Gdybyś nie wpadł Hydro, nie byłoby problemu, a szef potrzebuje cię dopiero dzisiaj.

-Dzisiaj równonoc, tak? Nareszcie dowiemy się jaką niespodziankę szykuje.

-Na razie jedziemy do helikoptera – stwierdził Pan X, zdejmując niebieską czapkę i opierając się wygodnie.

* * *

' Cztery Totodile leżały na trawniku, nieprzytomne. Tomek nie mógł zrozumieć, jak dwa głupie osiłki mogły wejść w posiadanie tylu względnie rzadkich stworków. Zdecydowanie mniej zainteresowany tym Wojtek podrzucił pewną propozycję:

-Teraz musimy załatwić ich samych, żeby nam nie przeszkadzali! Torchic, Drapanie!

-Nidoran, Bulbasaur, Lotad – Tomek zwrócił się do swoich trzech Pokémonów, które stały przed nim, pełne energii mimo walki – użyjcie Podwójnego Wykopu, Dzikich Pnączy i Wodnego Pulsu!

' Cztery Pokémony zgodnie wykonały polecenia, nokautując bez problemu wciąż zaskoczonych członków BMW. Tomek nie zastanawiając się wiele podziękował swoim stworkom i wycofał je do Pokéballi. Nie był pewien, ilu przestępców ukrywa się dookoła i kiedy ich zaatakują. Musiał też zanieść Spearow do Centrum Pokémon, by zbadać jej obrażenia.

-Uciekajmy, zanim ktoś jeszcze przyjdzie – powiedział Wojtek. – To jest zwyczajnie niebezpieczne, jeszcze nas zabiją...

-Dobra, biegniemy do wyjścia... – zaproponował Tomek, ale w tym momencie przypomniał sobie słowa Sabriny. – Ona tutaj po kogoś przyszła! Sabrina!

-Co? – zapytał zdziwiony Wojtek.

-A tutaj jest Liwia! Musimy ją znaleźć! – krzyknął zdenerwowany Tomek. Przypomniał sobie nagle, że powinien być cicho.

-Ta dziewczyna, o której opowiadałeś? – Wojtek skrzywił się.

' Tomek pociągnął Wojtka za rękę i przebiegł pod połamanymi wierzbowymi gałęziami na akwedukt. Usłyszał piski Torchica, który gonił za nimi na swoich krótkich nóżkach. Przebiegając po kamiennym przejściu nad strumieniem westchnął, mając nadzieję znaleźć dziewczynę przed Bandą.

* * *

' Liwia patrzyła się przed siebie, na plecy Sabriny. I tak nie miała po co odwracać wzroku – tunel, którym szły był wąski i ciemny, a ziemne ściany nierówne. Dreszcze przesuwały się po całym ciele dziewczyny. Gdyby nie zaufanie, jakim darzyła nową znajomą, z pewnością odwróciłaby się i uciekała.

-Jak daleko jeszcze? – zapytała, starając się nie zdradzić przerażenia. Miała wrażenie, że nie udało jej się osiągnąć celu.

-To już blisko – odpowiedziała miłym głosem Sabrina, nie odwracając się i nie zwalniając tempa. – Proszę, nie przestrasz się na końcu. Nie ma się czego bać.

-Co?!

' Skóra na rękach Liwii stałą się szorstka i nierówna, gdy przez dziewczynkę przelała się fala chłodu. Zatrzymała się, zastygając nieruchomo. Wsłuchiwała się w dźwięk kroków wysokiej kobiety. Równomierne tupnięcia po chwili ustały. Sabrina sięgnęła prawą ręką do kieszeni spodni. Po wyciągnięciu, w jej dłoni znajdował się mały Pokéball.

-Nic ci nie grozi. Ja o to zadbam – powiedziała cicho Sabrina. Po cichym korytarzu rozszedł się odgłos naciśniętego przycisku. Czerwono-biała kulka, powiększając się dopasowała się rozmiarem do dłoni kobiety. – I będę cię chronić w razie niebezpieczeństwa. Zawsze. Ale jestem pewna, że nie będzie takiej potrzeby.

' Powoli odwróciła głowę w kierunku Liwii. Dziewczyna nie widziała rysów jej twarzy, jedynie blask jej spokojnych, bladofioletowych oczu. Usłyszała dobiegający do jej uszu cichy dźwięk. Melodia ukoiła jej nerwy; poczuła, jak wszystkie jej mięśnie odprężają się i tracą na wadze.

-Liwio, wychodzimy – stwierdziła spokojnie Sabrina, z powrotem kierując się naprzód. Liwia podążyła za nią, bez żadnych obaw i wątpliwości.

* * *

' Słońce dochodziło ostatnich kresów nieba, i znikało za nim, gdy Tomek nerwowo rozglądał się po parku. Nie miał odwagi zapuścić się głębiej w tereny Arkadii, gdy w pobliżu znajdowała się Sabrina i wielu członków BMW. Najstraszniejsza była myśl, że nie zauważył poprzednich dwóch przestępców aż do ich wyjścia z krzaków. Wojtek krążył obok niego, sfrustrowany. Tomek był pewien, że jego brat chciał wydostać się jak najszybciej z tego miejsca.

' Gdzieś tam jest Liwia, pomyślał chłopak. Nie mógł po prostu zostawić jej, chociaż wcale nie odczuwał z nią jakiejkolwiek więzi. Jego wnętrze wrzało, gdy myślał o tym, jaka jest egocentryczna i rozpuszczona. Ich częste, przypadkowe i ze strony Tomka niechciane spotkania w ciągu ostatnich trzech tygodni mogły jedynie pogorszyć ich relacje.

-Idźmy stąd, przecież jej nie zabiją! – krzyknął Wojtek, nie mogąc się opanować. – A nas mogą! Idźmy już.

' Tomek podszedł do tafli jeziora. Obejmował wzrokiem całą powierzchnię zbiornika, a także miejsce, gdzie stał kamienny akwedukt. Skierował swoje spojrzenie w lewo, gdzie stała świątynia, stylizowana na styl starożytnej Grecji, obecnie w złym stanie. Resztki kolumn leżały na brzegu jeziora, od którego do stóp przybytku prowadziły kamienne schody.

-Sprawdźmy Świątynię Diany – nakazał Tomek. – Idziemy bardzo powoli i ostrożnie. To samo centrum Arkadii. Jeśli jej tam nie ma, to sama może uciec – stwierdził po krótkiej analizie.

-Mam złe przeczucia – wyznał Wojtek, drżąc. Słońce zaszło, a jego pomarańczowa koszulka wróciła do swojej zwykłej barwy, wolna od promieni słońca.

' Tomek spojrzał w dal i ścisnął kieszeń bluzki, w której spoczywały cztery Pokéballe. Miał świadomość, że popełnia ogromny błąd.

* * *

' Liwia rozglądała się po komnacie. Była zaszokowana, że pod ziemią w Arkadii znajduje się sala wielkości przeciętnego pokoju. Nie było w nim żadnych mebli, jedynie kilka ekranów pokazujących różne punkty parku Jej ściany były otynkowane, ale brakowało na nich farby; były w nich tylko dwa wyjścia. Sabrina zamknęła drzwi, którymi dziewczyny przeszły przed chwilą. Młoda trenerka wpatrywała się w przeciwległe wyjście. Słyszała nadchodzące zza nich kroki...

' Zawiasy cicho zapiszczały, a z przejścia powoli wyłoniła się postawna, męska sylwetka. Liwia otworzyła szeroko usta, nie będąc w stanie się odezwać. Osoba w garniturze stopniowo wysuwała się z cienia, ujawniając kolejno czarne pantofle, sztruksowe spodnie, marynarkę i długi krawat. Dziewczyna podniosła głowę i spojrzała w twarz przybyłemu.

' Stał przed nią jej ojciec. Pod jego wąsami usta ciepło uśmiechały się, a jego oczy błyszczały w świetle lamp. Dziewczyna odczuwała jednocześnie wiele skrajnych uczuć: zakłopotanie, radość, zdziwienie, podziw... Powoli przestawała je odróżniać.

' W końcu twarz zmęczonej dziewczyny zarumieniała się niezdrowo. Jej jasna skóra nabrała ciemniejszego odcienia. Bez żadnego ostrzeżenia, gestu, Liwia wyrwała się w przód. Biegła na oślep, z zamkniętymi oczami. Wściekłość uderzała w jej policzki gorącem i lodem na przemian. Nie wiedziała, i wcale nie chciała wiedzieć, co właśnie się dzieje. Wyciągnęła rękę i zacisnęła pięść, gotowa uderzyć swojego ojca, a może nawet więcej i móc wrócić do normalności...

' I wtedy wrócił. Spokojny dźwięk, który uwolnił ją od zdenerwowania w drodze znowu dobiegł do Liwii. Nic ci nie grozi. Te słowa odbijały się echem w głowie załamanej dziewczynki.

' Zatrzymując się, rozluźniła mięśnie dłoni. Podniosła głowę i otworzyła oczy, z których trysnął strumień łez. Stała kilkanaście centymetrów od ojca. Chyląc głowę wpatrywał się w nią łagodnym, przepraszającym wzrokiem. Ciepło ponownie przelało się przez każdą komórkę Liwii – ale tym razem było to przyjemne ciepło, takie jak letniego słońca w bezchmurny dzień.

' Dziewczynka przestała myśleć. Jedynie jej uczucia kontrolowały jej ciało. Bezwładnie objęła rękami swojego ojca i wtuliła się w jego miękką marynarkę. Schowała twarz, by nie zobaczył jej łez. Chlipała cicho. Wróciły do niej wspomnienia. Pamiętała, że po śmierci matki całymi dniami moczyła stroje ojca swoimi łzami. Tak jak wtedy, tak i teraz nie rozumiała, co dzieje się ze światem wokół niej.

-Już dobrze – usłyszała ciepły męski głos. Poczuła silne, opiekuńcze ręce, które obejmowały jej plecy i przyciskały. – Wiem, że ostatnio było ci ciężko. Ale teraz się to zmieni, obiecuję.

-Tato... – usłyszała, jak z jej ust dobiega głos. Nie kontrolowała swoich reakcji i nie chciała tego. – Chyba cały świat zwariował! Zostań już ze mną! Proszę! Pro...

' Poczuła, że na jej wargach spoczywa palec. Jej ojciec nie chciał, by mówiła więcej. Poczuła, że ją w pełni rozumie. W jej uszach dzwoniły dzwonki, które przynosiły jej spokój jak ciepły prysznic po spacerze w mroźny dzień. Słyszała strzykanie w karku ojca, który zapewne podnosił właśnie głowę.

-Dziękuję, Pani Dźwięku – powiedział spokojnie – za przyprowadzenie jej tu. Liwio – ponownie schylił głowę. – Ostatnio byłem bardzo zajęty. Pomagała mi między innymi ta kobieta...

-Sabrina? – spytała cicho dziewczynka. Ojciec ścisnął ją czule jeszcze mocniej. Nie potrzebowała już odpowiedzi; znała ją.

-Wszystko, co przygotowywałem ostatnio czyniłem w dobrym celu, chociaż metoda nie jest godna pochwał – powiedział spokojnie mężczyzna. – To ja jestem szefem BMW, Bandy Mocnych Wojowników...

' Te słowa na dziewczynkę zadziałały jak uderzenie pięścią w twarz. Liwia odruchowo wyrwała się z uścisku ojca. Jego silne dłonie nie stawiały oporu. Blondynka cofała się powoli, spoglądając w pochmurną twarz mężczyzny. Obrazy z ostatniego tygodnia wirowały wokół Liwii, nie chcąc dać jej spokoju. Dziewczyna zamknęła oczy i zmęczona chciała zatkać uszy...

' I wtedy znów usłyszała cichy, spokojny głosik. Melodia z każdym tonem zdawała się wpajać Liwii w duszę jedną myśl. Nic ci nie grozi... Gdy dziewczynka zatrzymała się, ojciec spokojnie podszedł do niej. Jego twarz wydawała się na powrót ciepła i łagodna.

-Nie robię tego dla kaprysu, czy pieniędzy – powiedział spokojnie. – Robię to dlatego, że tego chciałaby twoja matka...

' Przed oczyma Liwii stanęła młoda kobieta. Jej włosy były białe niczym śnieg, długie i proste. Czuły uśmiech uspokajał dziewczynkę. Błękitne oczy swoim figlarnym blaskiem radowały serce małej córeczki.

-Wiem, że byłaś przez to narażona – Liwia usłyszała odległy głos ojca. Obraz matki z dzieciństwa pękł jak lustro na tysiące kawałeczków i znikł. Dziewczynka zapomniała, że jej umysł posiadał jeszcze niedawno zdolność myślenia. Głos ojca stał się nagle rzeczywisty, namacalny. – Ale ze strony moich ludzi nic ci nie grozi...

-Mama? – wyszeptała Liwia. – Mama...

-Ale nie robię tego tylko dla twojej matki – ojciec nie usłyszał szeptu – ale chciałbym to robić też dla ciebie... I z tobą.

' Liwia poczuła kolejne uderzenie. Przypomniała sobie swoje przerażenie z ataku na Centrum Pokémon w Tomaszowie. Wtedy trenerzy wokół niej walczyli w obronie swoich stworków. Wśród nich także...

-Przepraszam, szefie – nagle wtrąciła się Sabrina, wskazując palcem na jeden z ekranów – ale mamy intruza!

-Że co?! – parsknął zaskoczony mężczyzna.

' Liwia spojrzała na czarno biały ekran. Pomiędzy kolumnami przechadzał się Tomek, wyraźnie czegoś szukając. Sabrina i ojciec wyraźnie zdenerwowali się na jego widok. Nie wytrzymując ze złości, kobieta wrzasnęła:

-To on zniszczył naszą bazę w Nagórzycach! I powstrzymał Łysego na Niebieskich Źródłach!

-On? – wyraźnie zaskoczony mężczyzna zwrócił się do Sabriny. – Pani Dźwięku, ile kosztowały nas te straty?!

-Na szczęście niewiele – przyznała Sabrina. – Błyszczący Psyduck został złapany i zlicytowany niedługo później, a kryjówka w Nagórzycach nie była punktem kluczowym, i do tego ciągle słabo wyposażona...

-Ja go znam – powiedziała niespodziewanie Liwia.

' Brunetka szarpnęła głową w bok, by spojrzeć w nieruchomą, spokojną twarz Liwii. Jej długie włosy obracały się w powietrzu elegancko, co wyraźnie kontrastowało z czerwienią jej twarzy. Liwia zignorowała zachowanie nowej znajomej i kontynuowała:

-Był też przy akcji Bandy w Centrum w Tomaszowie. Jest nieszczery, paskudny... To po walce z nim Adrian zachowywał się dziwnie – przypomniała sobie. – On mnie prześladuje!

-Dużo kosztowała nas ta akcja?

' Liwia nie zwróciła uwagi na pytanie ojca. Patrzyła, trzęsąc się, na chłopaka widocznego na ekranie. Jej zmysły powoli do niej wracały. A wraz z nimi cała wściekłość, która zgromadziła się w niej w ostatnim czasie. Konsternacja zachowaniem Adriana, niepewność w poszukiwaniu odpowiedzi, rozpacz po rozstaniu, cisza wokół niej i na końcu obłuda długowłosego chłopaka.

' Rozejrzała się na boki. Ojciec i Sabrina znów patrzyli na nią troskliwie. W ciemności, która otaczała ją zewsząd, Liwia czuła niewielki płomyczek ciepła i czułości. Chciała, żeby zapłonął jak najjaśniejsza gwiazda na niebie. I wiedziała, że musi na to zasłużyć...

-Tato... Szefie! – powiedziała odważnie, z mocą, jakiej nigdy dotąd nie czuła. – Chcę pomóc skończyć plany mojej mamy... I udowodnię to, nawet teraz!

' Ojciec obrócił się w kierunku dziewczyny. Widziała, jak w jego spojrzeniu pojawiło się nowe uczucie. Duma. Nie pamiętała, by kiedykolwiek spoglądał na nią w ten sposób. Mężczyzna wyprostował się i kiwnął głową z aprobatą. Wskazał ręką na drzwi, którymi wszedł do komnaty.

-Ruszaj, Liwio! I pokonaj go tu i teraz, za to, co ci zrobił!

' Dziewczyna bez zastanowienia pobiegła do drzwi. Gdy naciskała na lodowato zimną klamkę usłyszała, jak ojciec mówi z niesamowitą pewnością w głosie:

-Wiem, że sobie poradzisz.

' Liwia była pewna, jak jeszcze nigdy w życiu. Wybiegła przez otwarte drzwi prosto w ciemny tunel. Tym razem, żadna ciemność nie była jej straszna. Wiedziała, że na końcu korytarza jest światło... i jej cel.

* * *

' Tomek powoli schodził po kamiennych stopniach ku tafli jeziora. Powoli obracając głowę, przeczesywał wzrokiem całą linię brzegową. Nigdzie ani śladu Liwii, stwierdził. Obrócił się w kierunku ogromnej, marmurowej budowli stylizowanej na grecką świątynię. Tego wieczora nie była ona jednak biała, ale złowieszczo lśniła czerwienią...

-Nigdzie ani śladu Liwii! – krzyknął chłopak, starając się, aby wrzask nie był zbyt głośny. – Możemy już iść, Wojtek...

' Zanim zdążył dokończyć zdanie, usłyszał jeszcze większy hałas. Zamarł na chwilę – odgłos dochodził zza końca schodów, ze wzgórza, na którym stała świątynia. Tomek potrząsnął głową, chcąc odegnać zdenerwowanie i wbiegł po schodach na górę.

-Torchic, Żar! – usłyszał głos brata w pół drogi. – Tomek, chodź tu szybko!

-Ani kroku... – usłyszał chłopak za swoimi plecami.

' Tomek obrócił odruchowo głowę. Za nim stała Liwia. Chłopak odwrócił się do niej i mimowolnie cofnął się o kilka kroków, w górę schodów. Ona stała spokojnie, bez ruchu, jedynie wiatr rozwiewał jej białe włosy. Zaczerwienione od łez oczy płonęły gniewem. Tomek nie wiedział, co stało się z dziewczyną, ale z pewnością nic dobrego.

-Wybierz Pokémona! – nakazała pewnym głosem Liwia.

' Podmuch wiatr uderzył w nich, odwiewając loki dziewczyny na bok. Tomek poczuł, jak gumka zsuwa się z jego włosów, uwalniając je. Wycie wiatru i szum jeziora nie pozwoliły Tomkowi usłyszeć dźwięku upadku gumki na ziemię.

-Nic nie szkodzi – wyznał Tomek, sięgając do kieszeni bluzki. – Mam zapasowe...

' Chwycił jedną z gumek i wyciągnął. Ciągle obserwując Liwię, schwycił włosy jedną dłonią, gotów do ponownego ich związania. Nie chciał okazywać strachu. Wtem, poczuł, jak coś niezwykle ostrego wbija się w jego dłoń. Przestraszony, wypuścił czarną gumkę i złapał się za nadgarstek. Zostawiając Liwię, spojrzał na dłoń, w którą wbita była długa jak linijka fioletowa szpilka. Tomek wyrwał ją bez namysłu.

-Dobrze się spisałeś, Qwilfish – usłyszał pochwałę dziewczyny, której towarzyszyły głuche dźwięki otwieranych Pokéballi. Tomek podniósł głowę. Na ramionach wciąż nieruchomej Liwii znajdowały się Sentret i Snubbull, gotowe do walki.

-To były Trujące Strzały? – zapytał chłopak, doskonale znając odpowiedź. – Co ci się stało?

-Muszę cię pokonać. Wybierz Pokémona! – powtórzyła Liwia. Tomek miał wrażenie, że została opętana. – Mogę też cię zmusić. Sentret, Żelazny Ogon!

-Zaczekaj... – chciał krzyknąć Tomek.

' Nie miał na to czasu. Sentret wybił się z ramienia niewzruszonej Liwii prosto na chłopaka. Kiedy robił w powietrzu salto, jego ogon zaczął błyszczeć srebrem. Tomek rzucił się w lewo, upadając na kamienne podłoże. Kiedy masował nogę, ogon Sentreta z całą mocą uderzył w schody, robiąc ogromną wyrwę w stopniu. Powstały gruz staczał się w dół.

-Sentret, Nidoran nie może się ciebie doczekać – wycedził Tomek, wyrzucając szybko z kieszeni trzy Pokéballe.

' Obserwował, jak promienie energii formują się i zamieniają w trzy stworki. Lotad, Bulbasaur i Nidoran byli gotowi do walki i nie potrzebowali żadnej zachęty. Tomek podejrzewał, że słyszały co dzieje się wokół gdy siedziały wewnątrz kul.

-Snubbull, idź – nakazała Liwia. Dziewczyna płonęła gniewem. – I zajmij się nimi!

-Bulbasaur, ty się nią zajmij – zarządził Tomek, widząc jak różowy Pokémon-buldog szarżuje. – Nidoran, Podwójny Wykop na Sentreta!

-Qwilfish czeka w jeziorze – powiedziała Liwia, wskazując pewnie na jezioro. Lotad nie czekając na komendę wskoczył do wody i odpłynął. Tomek zakrył otwartą dłonią twarz, zażenowany.

' Walki zaczęły się błyskawicznie. Tomek kątem oka zauważył, jak ząb Snubbull i twarz Bulbasaura zderzyły się jednocześnie. Sentret pisnął z bólu, gdy Nidoran kopnęła go z całą mocą. Szum fal tworzonych przez Lotada i Qwilfisha przypływał z daleka.

-Zaufam wam – wyznał Tomek niepewnie. Zobaczył, że Bulbasaur cofnął się i spojrzał na niego z wyrzutem. – Poradzicie sobie, prawda?

' Chłopak pobiegł po schodkach w górę, nie zważając na krzyki Liwii. Usłyszał, że dziewczyna biegnie za nim. Przyspieszył, przeskakując po dwa stopnie każdym krokiem. Odgłosy walki dochodziły zza szczytu schodów.

' Kroki Liwii cichły. Będąc pewnym, że zyskał trochę czasu, nerwowo rozejrzał się. Po jego prawej stronie, obok kolumn świątyni nie było nikogo. Za alejką po lewej stronie rozciągało się pasmo krzewów. Tomek dostrzegł blask ognia za nimi. Był przekonany, że Wojtek i Torchic są zagrożeni.

-Trzeba było uciekać! – wrzasnął sam na siebie.

-Twoja strata! – odkrzyknęła Liwia, biegnąc do niego.

' Tomek szybko obrócił się i zauważył biegnącą dziewczynę. Przed swoją trenerką pędziła Snubbull. Widząc, że normalny Pokémon przyspiesza, rozstawił nogi i przygotował pięści do uderzenia...

' Usłyszał świst powietrza nad sobą. Podniósł głowę, chcąc szybko sprawdzić powód, ale jego twarz utknęła wpatrzona w niebo. Z wyciągniętymi Dzikimi Pnączami Bulbasaur leciał w powietrzu. Winorośle wbiły się w trawę przed Tomkiem. Trawiasty Pokémon amortyzując nimi upadek, obrócił się grzbietem do Tomka. Chłopak nie zdążył dojrzeć wyrazu jego twarzy...

-Snubbull! – krzyknęła z mocą Liwia – Wyskok w powietrze, Urok i Gryzienie!

' Pierwszy stworek dziewczyny posłusznie przygotowując się ugiął nóżki. Różowa suknia ocierając się o ziemię wzbiła w powietrze tuman kurzu. Snubbull wyskoczyła wysoko, Tomek i Bulbasaur podnieśli wzrok. Na tle zachodzącego słońca podopieczna Liwii trzykrotnie z gracją obróciła się wokół własnej osi. Jej niby-suknia w grochy falowała elegancko w czerwonych promieniach. Tomek czując przypływ słabości machinalnie opuścił głowę.

' Chłopak zwrócił uwagę, że jego Pokémon zaczął rytmicznie kręcić głową. Ruch Snubbull odniósł skutek, zmniejszając znacznie siłę ataków fizycznych. Cieszył się, że sam uniknął podobnego losu, gdy Snubbull wylądowała przed Bulbasaurem. Szeroko otwierając paszczę, wbiła swoje długie, błyszczące kły w nogę przeciwnika. Pokémon-dinozaur zapiszczał z bólu.

-Dobrze, Snubbull – Liwia nieco się uspokoiła. – Proszę, kontynuuj!

' Tomek miał właśnie znów spytać Liwię, czemu zachowuje się w ten sposób, gdy zorientował się, że z dziewczyną stało się coś bardzo niedobrego. W jego towarzystwie dziewczyna nigdy nie użyła tak zaawansowanego słowa jak „kontynuuj”. Zaniepokojony Tomek szybko przeanalizował obecną sytuację.

' Snubbull wbijała swoje zębiska w nogę znieruchomiałego Bulbasaura. Siła ataków fizycznych jego stworka została znacząco zredukowana przez Urok, a niestety Uderzenie, Dzikie Pnącze i Ostre Liście kwalifikowały się do tej kategorii.

-Dalej, mała! – nakazała Liwia. – Qwilfish, atakuj spod wody! Sentret, rzucaj w nią kamykami!

-Qwil... Lotad, Nidoran, uważajcie! – krzyknął zdenerwowany Tomek.

' Chłopak zajmując się Liwią i najbliższą walką zapomniał całkowicie o pozostałych walczących. Sięgnął do kieszeni po Pokéballa Spearow. W ostatniej chwili przypomniał sobie, że Loudred Sabriny znokautował ją kilkadziesiąt minut wcześniej. Sabrina!

-Sabrina... Wojtek, już idę! – krzyknął zdesperowany. Nie wiedział co robić. Za dużo rzeczy działo się naraz...

* * *

' Wojtek uskoczył do tyłu, ciężko dysząc. Lewa stopa Loudreda uderzyła w ziemię w miejscu, w którym stał przed chwilą, wzbijając tumany pyłu w powietrze. Chłopiec czuł, że Torchic na jego ramieniu już tylko dzięki sile woli nie traci przytomności.

-Brawo! – z niekłamanym podziwem krzyknęła Sabrina, wsparta o drzewo rosnące kilkanaście metrów od walczących. – Twój Torchic wytrzymał jeden Rozgłos i jedno Stąpnięcie... Choć Stąpnięcie nie trafiło centralnie.

-Dziękuję w imieniu Torchica – powiedział Wojtek, lekko się uśmiechając. Ledwo trzymał się na nogach. – Właśnie, musimy zaatakować!

-Nie dostaniecie tej szansy – powiedziała wyraźnie uspokojona Sabrina. – Jeszcze jedno Stąpnięcie.

' Loudred kolejny raz wybił się powietrze z lewej nogi. Wrzeszcząc wniebogłosy, fioletowy Pokémon szybował w kierunku Wojtka. Chłopiec przytrzymał jedną ręką ognistego stworka na ramieniu i uciekł w bok. Lewa stopa Loudreda znowu wbiła się w grunt, tym razem wywołując wstrząsy.

-Widzę, że próby nauczenia go Trzęsienia Ziemi nie poszły całkiem na marne – zauważyła kobieta. – Jego lewa noga jest naprawdę silna...

-Lewa! – krzyknął Wojtek.

-Co, lewa? – spytała zdziwiona przestępczyni; chłopiec już jej nie słuchał...

' Dopiero teraz zwrócił uwagę, że zarówno skoki, jak i Stąpnięcie Loudred wykonywał używając lewej nogi. Biorąc pod uwagę siłę ataku, korzystniejsze byłoby rozdzielenie elementów ataku pomiędzy obie kończyny, pomyślał chłopiec. Wywnioskował, że trafienie Spearow w prawą stopę podczas wcześniejszej walki musiało spowodować poważną kontuzję Pokémona-głośnika. Zapamiętując, żeby kupić smaczną ptasią karmę, Wojtek postanowił to wykorzystać.

' Wojtek odetchnął głęboko, łapiąc równowagę. Obrócił Torchica na ramieniu tak, by jego podopieczny mógł widzieć, co dzieje się za plecami trenera. Resztkami silnej woli Wojtek powstrzymał się od pochwalenia się swoim genialnym pomysłem i wyszeptał do Torchica:

-Skup się na jeden moment i wyceluj dokładnie, proszę...

' Po czym obrócił się plecami do zaskoczonej Sabriny i jej stworka i zaczął uciekać przez krzewy w kierunku Świątyni Diany. Usłyszał za sobą okrutne wrzaski kobiety i dźwięk łamanych gałęzi. Wiedział, że to Loudred biegnie za nim i dogania go bez problemów.

' Wojtek w pełnym biegu wyskoczył z krzaków na betonową ścieżkę prowadzącą do Świątyni. Spoglądając do tyłu przez ramię zobaczył, że Loudred zbliżył się na odległość skoku. Stwierdzając, że to dobry moment, pochylił się lekko do przodu i ochryple wydał rozkaz swojemu stworkowi.

-Torchic, Żar pod jego prawą stopę, precyzja!

' Starał się utrzymać równe tempo, by nie utrudniać zadania podopiecznemu. Wśród szumu wiatru usłyszał, jak Torchic głęboko wdycha powietrze, a po chwili odgłos zapłonu. Czując, że jego starter zsuwa się z jego ramienia w dół, Wojtek zatrzymał się.

' Chłopiec złapał oburącz opadającego Pokémona-kurczaka i zatrzymał się. W tej samej chwili usłyszał za sobą niewyobrażalnie wysoki pisk. Czując, że wszystkie szyby w promieniu kilku kilometrów za chwilę pękną, Wojtek obrócił się. Na betonie, pośrodku dróżki leżał i zwijał się z bólu Loudred. Fioletowy stwór drąc się z całych sił, trzymał się za prawą stopę, która płonęła.

-Dobrze się spisałeś, Torchic – odetchnął z ulgą Wojtek; nie poczuł żadnej reakcji. – Torchic?

' Spojrzał na ognistego Pokémona w swoich ramionach. Miał on zamknięte oczy i oddychał bardzo powoli. Oczy Wojtka napełniały się powoli łzami. Ostatni atak Żaru całkowicie wyczerpał Torchica, który stracił przytomność.

-Więc to jest nasza pierwsza porażka – przyznał z bólem, zapominając, że stworek nie słyszy go. Loudred, przytomny, wciąż wił się z bólu. Wojtek zwrócił na niego uwagę i uśmiechnął się lekko – Ale nie może nas gonić. Nie było wcale tak źle...

' Z krzaków na poboczu dochodził szelest liści i gałązek. Wojtek nie czekając na Sabrinę mocniej ścisnął Torchica i pobiegł dalej. Zachichotał, słysząc wrzask przestępczyni. Skupił swoją uwagę na pojawiającej się na horyzoncie białej świątyni...

* * *

' Tomek z przerażeniem obserwował rozwój wypadków. W wodzie przy brzegu Lotad naprzemiennie otwierając i zamykając usta wypuszczał przed siebie małe błękitne kulki jedna za drugą. Jednakże Qwilfish zręcznie omijał wszystkie Wodne Pulsy, zanurzając się pod wodę przy każdej serii. Przymknięte oczka Pokémona-nenufara zdradzały jego zmęczenie. Nie był już w stanie wybić się ponad wodę lub pójść na dno.

' Rybi stworek nie zawahał się wykorzystać okazji. Gdy tylko Lotad przerwał ostrzał, Qwilfish zanurkował głębiej. Pokémon Tomka rozglądał się ponad powierzchnią, próbując przewidzieć, skąd wyskoczy przeciwnik. Tymczasem, jego ciało przeszył ostry ból. Poczuł dziesiątki szpilek wbijających się w jego miękkie podbrzusze. Siła ataku wyrzuciła go ponad powierzchnię na kilka metrów. Trujące Strzały w powietrzu kolejno odpadały, opromienione czerwienią zachodu. Ból zaczął się zmniejszać...

-Nie daj mu spaść! – Lotad usłyszał odległy głos białowłosej trenerki, której ciało jego zdaniem nie osiągnęło jeszcze odpowiednich wymiarów. Wydawało mu się, że jego trener również coś wrzeszczy, ale nie zrozumiał go.

' Lotad zatrzymał się w powietrzu i zaczął powoli spadać ku tafli wody. Zamknął oczka, szykując się do delikatnego uderzenia w taflę stawu i powrotu do równowagi. Ku swemu zaskoczeniu, jego twarz przedwcześnie trafił strumień zimnej wody. Ponownie wylatując w górę, otworzył oczy i zobaczył Qwilfisha atakującego Wodną Bronią. Jak zwykle w podobnych sytuacjach, Lotad pokazał najgłupszą minę, jaką znał.

' Qwilfish, zdenerwowany uśmiechami przeciwnika, zmrużył oczy. Jego różowe ustka otworzyły się w kształcie kółka, a ze środka wyfrunęła jedna szpilka ataku Trujących Strzał. Lotad z zaskoczeniem obserwował, jak w jego kierunku dziwnym torem pędzi fioletowy, błyszczący pocisk. Atak Qwilfisha wbił się idealnie między oczy przeciwnika. Lotad chciał spojrzeć na sterczącą szpilkę, ale podczas próby jego oczy odmówiły mu posłuszeństwa. Poczuł pieczenie w miejscu trafienia i odrętwienie całego ciała. Pozwolił sobie spokojnie opaść i zamknął oczy, znużony...

* * *

' Bulbasaur, odskakujący przed kłami Snubbull nie miał nawet chwili na wyprowadzenie ataku. Tomek nie mógł skupić się na pojedynku przed nim, gdy wokół działo się tyle rzeczy. Tymczasem Liwia cały czas skoncentrowana wydawała ciągle komendy swoim trzem podopiecznym. W dodatku były to bardzo skuteczne posunięcia.

' Tomek dostrzegł całkowitą przemianę Liwii. Dziewczyna, która skompromitowała się w walce z Norbertem, o której Patryk powiedział mu tyle złych rzeczy i dla której ważniejsze od Pokémonów były wygląd i pieniądze bez żadnych przeszkód wygrywała z nim. Niecałą godzinę wcześniej nie byłaby w stanie sama podnieść Pokéballa...

' Chłopak dostrzegł kątem oka refleks światła znad stawu. Obserwował, jak jego Lotad opada powoli nieprzytomny do jeziora z błyszczącą igłą wbitą w twarz. Bezwiednie wyciągnął czerwono-białą kulkę z kieszeni i wycelował czerwonym promieniem w swojego stworka dryfującego po powierzchni stawu.

-Dobrze Qwilfsh! – krzyknęła Liwia.

' Pokémon-ryba najeżka został wycofany do Lureballa. Tomek był pewien, że dziewczyna którą znał nie zmarnowałaby okazji do pochwalenia się rzadką kulą. Tymczasem dziewczyna w różowej bluzeczce spokojnie pomniejszyła niebiesko-czerwony przedmiot i schowała go do kieszeni.

-Jeden do zera, draniu – powiedziała, sadystycznie się uśmiechając. Tomek odsunął się do tyłu, przestraszony.

-Musimy uciekać, Liwia! – krzyknął Tomek. – Odbiło ci?! Tutaj są ci goście, którzy napadli na Centrum Pokémon w Tomaszowie...

-Wiem – powiedziała niewinnym, słodkim tonem dziewczyna. – Jestem z nimi.

' Tomek poczuł się, jakby spadło na niego stutonowe kowadło. Cofnął się jeszcze kilka kroków, słaniając się na nogach. Podobnie zaskoczony Bulbasaur otrzymał cios od Snubbull i pokoziołkował do tyłu. Wstał kilka metrów dalej i otarł twarz z ziemi Dzikim Pnączem. Jego trener nie wiedział, co powinien powiedzieć. Zapomniał nawet, w jakim celu przybył w to miejsce...

-Snubbull, spróbujemy czegoś nowego – zaczęła odważnie Liwia – i nie będzie już odwrotu! To wszystko wina jego i jego Pokémonów! Użyj Strasznej Miny!

' Nie rozumiejąc, o co chodzi przeciwniczce, Tomek spoglądał na twarz małego różowego buldoga. W ciągu kilku sekund jej mordka przybrała groźny wyraz, w oczach zapłonął ogień. Każdy skrawek jej twarzy przykrywały mroczne cienie. Chłopak miał wrażenie, jakby stworek Liwii wciąż rósł. Poczuł się zagrożony...

-Tomek, już jestem! – usłyszał krzyk za sobą. Chciał szybko odwrócić się, ale jego ciało reagowało bardzo powoli. Przypomniał sobie, że Straszna Mina znacząco zmniejsza prędkość ruchu i reakcji zaatakowanych. To oznaczało, że jego Bulbasaur miał poważny problem...

' W jego kierunku biegł Wojtek. Tomek ledwo zauważył na tle pomarańczowej koszulki brata Torchica. Wydawał się być nieprzytomny. Chłopak zmusił ciało do przyspieszenia obrotu i ponownego spojrzenia na walkę.

' Snubbull doskoczyła do nieruchomego Bulbasaura, szczerząc kły. Tomek wyciągnął rękę, jakby chciał jej przeszkodzić. Nie sądził, że trawiasty Pokémon może zdążyć uniknąć ataku. Ku wielkiej uldze, pomylił się. Jego pierwszy stworek zręcznie uskoczył przed atakiem Gryzienia, samemu zajmując pozycję do ataku.

-Straszna Mina nie trafiła Bulbasaura, tylko mnie! – zauważył trener. – Nic mu nie jest!

-Choroba! – krzyknęła Liwia. Tomek pomyślał, że to wyjątkowo beznadziejne przekleństwo.

-Użyj Ostrych Liści! – rozkazał Tomek.

' Pokémon-dinozaur pochylił się do przodu, uginając łapy. Z podstawy bulwy na jego grzbiecie wyleciała cała seria soczyście zielonych, sercowatych liści. Przelatując obok Snubbull, brzegi Ostrych Liści cięły skórę normalnego Pokémona, zadając mu okrutne obrażenia. Tomek skrzywił się, widząc, że atak zadał krytyczne obrażenia. Gdyby wcześniej Bulbasaur nie został trafiony Urokiem, Ostre Liście znokautowałyby przeciwniczkę.

-To nie koniec, draniu! – wrzasnęła Liwia. – Teraz, Snubbull, pokaż mu siłę Bandy Mocnych...

' Nie zdążyła dokończyć, gdyż zza jej pleców uszu zgromadzonych dobiegł doniosły wrzask bólu. Liwia stanęła w bezruchu, najwyraźniej poznając go. Za dziewczyną, wykonując bezwładnie salta w powietrzu, wyleciał poobijany Sentret. Brązowy Pokémon ledwo wylądował przed swoją trenerką na paskowanym, puszystym ogonie. Stworek wyraźnie odetchnął z ulgą.

' Ze schodków na trawę przeskoczyła Nidoran. Po krótkim sprincie, stanęła u boku Tomka, przy okazji usuwając się z drogi Bulbasaurowi. Ten kiwnął głową z podziękowaniem i wystrzelił kolejną serię Ostrych Liści. Pod ostrzał dostały się oba stworki zaskoczonej przebiegiem wydarzeń Liwii. Snubbull i Sentret ustawiły się obok siebie, zasłaniając razem przed atakiem swoją trenerkę. Dziewczyna, widząc krzywdę swoich podopiecznych, zdenerwowała się jeszcze bardziej.

-Sentret, Żelazny Ogon na trenera! – nakazała bez chwili zawahania.

' Tomek otworzył szeroko oczy, gdy poraniony Pokémon-opos wybił się. Wykonując obroty wokół własnej osi, Sentret przygotował się do ataku. Błyszczący ogon wirował w powietrzu, wywołując iluzję, jakby wokół brązowego stworka obracało się srebrne koło. Tomek nie mógł się odsunąć, Straszna Mina wciąż spowalniała jego reakcję. Spróbował zasłonić się rękami, krzyżując je przed sobą...

' Poczuł silne uderzenie w nadgarstki, jednak nie aż tak potężne, jakiego się spodziewał. Przez ułamek sekundy widział, jak Nidoran jedną nogą odbija się od jego rąk. Chłopak miał wrażenie, że samiczka mrugnęła do niego porozumiewawczo. Trujący Pokémon odbił się z jego ręki, a Tomek pod wpływem siły kopnięcia upadł na ziemię.

' Obserwował z niepokojem, jak Nidoran wykonuje w powietrzu salto do tyłu, szykując drugą nogę do ataku. Chłopak zrozumiał, że jego podopieczna wykorzystała pierwszy cios Podwójnego Wykopu, by usunąć trenera z linii ataku, a drugim zamierzała trafić Sentreta. Tomek miał wrażenie, że oba Pokémony lecą już wyjątkowo długo w powietrzu...

' Brązowy stworek Liwii obracał się coraz szybciej, a jego ogon zostawiał za sobą smugę srebra. Nidoran ostrożnie spoglądała za siebie, lecąc tyłem. Lekko obracając się w połowie lotu, drugą nóżką kopnęła rozżarzony ogon Sentreta z góry, gdzie nie mógł wyrządzić jej żadnej szkody.

' Zamykając oczy z bólu, Sentret przerwał atak. Ogon z powrotem mienił się brązem. Nidoran jednak atakowała dalej; wykorzystując siłę odbicia, wylądowała na brzuchu Sentreta i z całej mocy zaatakowała go Drapaniem. Jaśniejące bielą pazurki zostawiły głęboki ślad na twarzy przeciwnika.

-Świetnie Nidoran! – krzyknął Tomek. Bulbasaur również kiwnął głową z uznaniem.

' Chłopak postanowił wstać, co udało mu się bez żadnych problemów. Otrzepując spodnie z ziemi, zwrócił uwagę, że efekt Strasznej Miny przestał działać. Stwierdził, że to kopnięcie albo upadek musiały przywrócić mu pełną sprawność. W tym momencie pierwszy raz przyjrzał się grzbietowi Nidoran.

' Ciało jego podopiecznej pokrywały liczne zadrapania, niektóre bardzo głębokie. Czarne bruzdy i siniaki musiały być efektem trafienia Żelaznym Ogonem. Dopiero teraz Tomek zwrócił uwagę, jaką moc ma ten atak. Walka z Sentretem, który właśnie bezskutecznie starał się podnieść z ziemi, musiała okazać się wyjątkowo wyczerpująca dla Nidoran.

' Bulbasaur też nie wyglądał dobrze; miał więcej zachowanych sił, ale nie był w stanie się poruszać. Z jego lewej przedniej łapy z rany pozostawionej przez kły Snubbull sączyła się krew. Trawa pod Pokémonem przybrała już barwę czerwieni. Bulbasaur musiał się koncentrować na równowadze, zamiast na walce.

' Liwia po porażce Sentreta wydawała się jeszcze bardziej zdenerwowana. Jej różowy stworek był poraniony, ale wciąż miał sporo sił, a w jej Lureballu na wejście do walki czekał wypoczęty Qwilfish. Tomek zauważył, że nie ma już szans na wygranie walki. Widząc, że Wojtek zaraz dobiegnie, postanowił uciekać.

-Czy gdzieś tutaj są jeszcze jacyś BMW? – zapytał chłopak.

-Moja przyjaciółka! – odpowiedziała głośno Liwia. – Całkowite przeciwieństwo ciebie!

-O co ci chodzi?! – wrzasnął z wyrzutem Tomek. – Coś ci zrobiłem?!

-Urodziłeś się! – odparła Liwia. – Wszystko, co mnie spotkało, to twoja wina!

' Przerwała, widząc, że Wojtek dobiegł do brata. Tomek postanowił nie czekać ani chwili dłużej. Wyciągnął dwa Pokéballe, które po chwili powiększył. W blasku czerwieni wycofał wyczerpanych Bulbasaura i Nidoran do kul. Liwia otworzyła szeroko oczy, zaskoczona.

-Wojtek, nie zatrzymuj się! – krzyknął chłopak. – Biegniemy do wyjścia!

-Ta baba z Loudredem jest na drodze – zauważył jego brat.

-Trudno, musimy ją minąć!

' Tomek pociągnął zmęczonego biegiem brata za ramię i ruszył ścieżką brzegiem stawu. Spojrzał przez ramię. Liwia nie próbowała go gonić. W jej wzroku widział żądzę mordu. Identyczną, jak u Alicji, gdy Pan X nagadał jej bzdur. Uzmysłowił sobie, że Liwia też musiała stać się ofiarą jakiejś manipulacji przestępców, ale po wyciszeniu się efekt powinien minąć...

' Przy krawężniku w oddali stała Sabrina. Tomek z daleka dostrzegł jej błyszczące, fioletowe oczy. Loudreda ani innych Pokémonów nie było widać na horyzoncie. Chłopak odgarnął z twarzy nawiane przez wiatr długie włosy i ciągnąc za sobą Wojtka z Torchiciem przeskoczył na drugą stronę ścieżki.

' Gdy zbliżali się do miejsca, gdzie stała kobieta w pełnym biegu, do ich uszu doszedł spokojny, kojący dźwięk. Płynął on ze słuchawek zawieszonych na szyi Sabriny. Na Tomka jednak podziałał odwrotnie, zestresował go jeszcze bardziej.

-Połamania nóg – krzyczała brązowowłosa kobieta, gdy bracia mijali ją bez słowa – i postarajcie się nie zginąć za szybko...

' Tomek nie zastanawiając się nad sensem jej słów pobiegł dalej do wyjścia. Wiedział, że musieli uciec przed Bandą i schować się na jakiś czas...

* * *

' Ojciec Liwii pocierał swoje wąsy w zadumie. W ciemnym pokoiku pod ziemią, wsparty o stół oglądał na monitorach przebieg całej walki. Spokojnie analizując wyniki, ocenił ostrożnie możliwości bojowe zarówno Liwii, jak i chłopaka.

' Jego córka zdecydowanie miała talent do walki, większy niż się spodziewał. Jedynym jej problemem była mała różnorodność składu i brak odpowiedniego treningu. Liwia miała potencjał, który należało odpowiednio wykorzystać.

' Szef BMW pomyślał, że Pani Dźwięku przeceniła umiejętności chłopaka. Jego Pokémony były silne, ale on sam nie potrafił kontrolować przebiegu walki. Przeglądając w czasie walk informacje o chłopaku w Internecie zwrócił uwagę na fakt, że zdobył on Odznakę Ciemnicy. Fart albo poziom sal spadł od moich czasów, pomyślał mężczyzna.

' Wziął ze stołu małe, czarne pudełeczko i zdjął pokrywkę opatrzoną napisem „BMW”. Na miękkiej poduszeczce w środku znajdowało się siedemnaście błyszczących wszystkimi kolorami tęczy plakietek. Wśród nich, w samym rogu, znajdowała się czarna, czteroramienna gwiazdka – Odznaka Ciemnicy.

-W sumie, te trzy przypadkowe zrywy tego chłopaka praktycznie nic nas nie kosztowały... Czym są trzy nieudane akcje wobec blisko tysiąca dokonanych? Niech moja córka wprawi się na nim...

' Naciskając przycisk na ścianie mężczyzna zgasił wszystkie monitory i skierował się do wyjścia z sali. W całym pomieszczeniu zapanowały egipskie ciemności. Otworzył skrzypiące drzwi wyjściowe i ruszył ciemnym korytarzem, na końcu którego widać było pierwsze świecące gwiazdy na niebie. Schował ręce do kieszeni marynarki, wyczuwając w nich Pokéballe i ostry róg kartki, która spoczywała tam już jedenaście lat...

-Dzisiaj dzień zrównał się z nocą po raz ostatni. A teraz, na świecie będzie już tylko ciemniej...

* * *

' Tomek nie zwracając uwagi na fakt, iż jego brat został z tyłu, w biegu otworzył drzwi prowadzące na dworzec. Nie zatrzymując się, ruszył przez salę z kasą. Kilkoro oczekujących ludzi oglądało się za nim, gdy wybiegł na zewnątrz, na peron.

' Słońce zdążyło zniknąć za widnokręgiem a na ciemniejącym niebie pojawiały się jaśniejsze gwiazdki. Na małym, kamiennym peronie poza kilkoma ławkami znajdowały się tylko tablica z rozkładem. Między kamienną platformą a lasem znajdowały się tylko dwa tory.

' Wojtek wbiegł za Tomkiem na peron. Ciężko oddychał i wciąż ściskał Torchica w ramionach. Starszy brat ignorując chłopca podszedł do tabliczki z rozkładem jazdy. Zobaczył, że ostatni pociąg tego dnia odjechał do Torunia pięć minut wcześniej. Załamany i zrozpaczony zaczął chodzić w kółko ze wzrokiem wbitym w posadzkę.

-Już po nas. Teraz dorwą nas bez problemu...

-Tomek, ja muszę jutro rano być w Tomaszowie w Akademii... – wtrącił się zmęczony Wojtek.

-Ty już nawet nie wrócisz do Tomaszowa! – krzyknął zdesperowany chłopak. – Ja też nie...

' Ucichł, słysząc dochodzący z daleka turkot. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy, z dali niosło się skrzypienie. Tomek odwrócił się i zobaczył, że do stacji jedzie mały, osobowy pociąg. Poczuł niesamowitą ulgę. Pierwszy raz cieszył się z faktu, że spóźnienia były normą w komunikacji publicznej. Wyciągnął z kieszeni dżinsów kilka banknotów i podał je oniemiałemu bratu.

-Kup dwa bilety ulgowe do Torunia. Na pięć minut temu.

-Że niby co? Ja muszę...

-Szybko!

-Sam nie umiesz?

-Nie, rób co mówię!

' Wojtek wziął pieniądze i z powrotem wszedł do budynku. Te kilka chwil wydawało się Tomkowi ciągnąć w nieskończoność. Wiedział jedynie, że nie mogą wrócić do Tomaszowa ani po swoje rzeczy do Łodzi, bo Liwia widziała go w obu miejscach.

' Chłopiec z Torchiciem wrócił z dwoma biletami i paczką chipsów cebulowych w ręku. Tomek zauważył, że jego pieniądze zostały wydane nie tylko zgodnie z przeznaczeniem, ale miał w tym momencie większe problemy.

' Gdy Tomek i Wojtek wsiedli do pociągu i zajęli miejsca w małym przedziale, pociąg ruszył naprzód. Chłopcy patrzyli razem, jak w świetle księżyca wjeżdżają po torach w gęsty las, bez możliwości odwrotu...

---

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

'

'


'

'

'

Pokémony, które wystąpiły w tym rozdziale (najedź myszką, żeby przeczytać imię):

#001 Bulbasaur #270 Lotad #029 Nidoran (samica) #021 Spearow #209 Snubbull #211 Qwilfish #161 Sentret #255 Torchic #294 Loudred #333 Swablu

Powrót