Strona Główna
  Rozdziały
  Bohaterowie
 
oooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooo

PokeFic

XII Nauczycielka

W świetle księżyca Tomek z łatwością obserwował sylwetki Ivysaura i jego trenera. Długi bieg wyczerpał go; brak tchu zmuszał do zatrzymania się. Postanowił użyć do pomocy swoich Pokémonów. Wymacał w swojej kieszeni lewą ręką Pokéballa. Wypuścił z niego stworka, starając się przezwyciężyć ból, jaki zadawała mu stłuczona dłoń.

Czerwone światło uformowało się na trawie w Bulbasaura. Tomek stwierdził, że nie był to najlepszy wybór, jako że jego podopieczny miał problemy z atakami dalekiego zasięgu. Trawiasty Pokémon spojrzał pytająco na swojego trenera, oczekując poleceń.

-Bulbasaur, spróbuj rozerwać siatkę Ostrym Liściem! – nakazał Tomek.

Pokémon-dinozaur pochylił przednie łapy i wygiął grzbiet. Zamknął lewe oko, jak gdyby namierzając cel. Z miejsca, gdzie zielona bulwa stykała się z ciałem, wyfrunęło kilkanaście liści w kształcie serca. Tomek zwrócił uwagę, że Bulbasaur dopracował ten atak – pociski mknęły w powietrzu znacznie szybciej niż dotychczas.

Chłopak z niecierpliwością czekał na rezultat ataku. Ivysaur zatrzymał się kilkadziesiąt metrów dalej. Tomek zauważył, że siatka z porwanymi Pokémonami upadła na ziemię.

-Dalej, Bulbasaur, biegniemy! – krzyknął chłopak, nabierając powietrza.

Para dogoniła przestępcę bez większych przeszkód. Bandyta zeskoczył z gałęzi, po których skakał. Kiedy Tomek dobiegł do niego, mężczyzna oglądał porozrzucane wokół Ivysaura Ostre Liście. Krótkim gwizdnięciem wyraził swój podziw dla ataku.

-Nieźle, całkiem nieźle – powiedział. – Podoba mi się twój upór. Mów mi... Pan X.

-Zapomnij, pokrako – wycedził zdenerwowany Tomek. – Myślałem, że jesteś świetnym trenerem, a ty po prostu kradniesz Pokémony!

-Byłem wielkim trenerem – powiedział urażony przestępca – ale spotkałem na swojej drodze wielu słabeuszy, którzy twierdzili, że mogą mnie pokonać. Takich... – wstrzymał na chwilę głos. – Takich jak mój brat... I takich jak ty!

Torchic, Gastly, Ditto i Squirtle wypełzły z siatki. Rozglądały się dookoła, szukając swoich trenerów. Tomek stwierdził, że ich obecność można wykorzystać.

-Maluchy! – krzyknął, zastanawiając się, jak można nazwać porwane Pokémony. – Musimy pokonać tego... brzydkiego, złego Ivysaura! Użyjcie najlepszych ataków!

Ku zdziwieniu Tomka, cztery stworki zareagowały na komendę. Ditto rozbłysnął na biało, przyjmując za pomocą techniki Transformacji postać Torchica. Wypuszczając powietrze z dzioba, wystrzelił kilka ognistych pocisków Żaru. Squirtle Adama również zaatakował. Atak Baniek z jego ust frunął wprost na zdenerwowanego Ivysaura. Pan X uśmiechnął się, widząc siłę swoich przeciwników.

-Ivysaur, pokaż mu prawdziwe liście. Burza Liści! – nakazał.

Pokémon trawiasto-trujący zamknął oczy. Spod palmowych liści otaczających roślinę na jego grzbiecie, z okolicznych drzew i z ziemi uniosły się podłużne, płaskie pociski. Tomek zauważył, że są to liście – z ziemi znikły wszystkie, które pozostawił wcześniejszy atak Bulbasaura. Blask księżyca spadał na nie, gdy wirowały wokół skupionego, spokojnego Ivysaura. Obracająca się kolumna jaskrawych, jasnozielonych liści uniosła się na wysokość koron drzew. Sowie Pokémony – Hoothooty zerwały się z gałęzi, na których czuwały, gdy Burza Liści powaliła drzewo.

Tomek zauważył, jak Żar i Atak Baniek zostają zniszczone przez wirujące wokół Ivysaura błyszczące liście. Pan X wydawał się usatysfakcjonowany.

-Teraz zaatakuj! – nakazał.

-Za drzewa! – krzyknął szybko Tomek.

Torchic i Bulbasaur skoczyli razem z chłopakiem za najbliższy dąb. Gastly również zjawił się po drugiej stronie, przenikając przez pień. Ditto zmieniony w ognistego kurczaka i Squirtle, ciągle zaskoczeni nieskutecznością swoich ataków, stali bez najmniejszego ruchu. Kanonada liści wyrzuciła ich w powietrze. Tomek obserwował, jak na tle księżyca wpadają w gałęzie pobliskich drzew. Wiedział, że nie będą nadawać się do dalszej walki. Liście opadły na ziemię, a blask zgasł.

-Jeśli ma silny atak dystansowy – powiedział Tomek do zgromadzonych Pokémonów – to musimy go pokonać bezpośrednimi atakami. Torchic, Gastly, użyjcie swoich technik!

Dwa stworki posłusznie skinęły głowami – Gastly nie miał zresztą niczego innego. Nóżka Torchica zapaliła się jasnożółtym światłem, a Pokémon-duch wyciągnął swój język. Oba pędziły w kierunku spokojnie oczekującego ich Ivysaura.

-Usypiający Proszek – powiedział spokojnie bandyta.

Ivysaur pochylił się w przód, tak jak wcześniej Bulbasaur. Z kielicha ogromnego, różowego kwiatu na jego plecach wyleciał proszek w identycznym kolorze. Tumany pyłu utworzyły karminową chmurę, do której wskoczyli Torchic i Gastly. Tomek zacisnął zęby, oczekując na rezultat. Gdy proszek został rozwiany, przed Ivysaurem leżały, spokojnie drzemiąc, Torchic i Gastly.

-Wiesz, Ivysaur – powiedział bandyta, czochrając swoją bródkę. – Te Pokémony chyba jednak nie są warte tyle, co myśleliśmy. Żaden z nich nie był w stanie nawet do ciebie podejść.

Pokémon trawiasto-trujący uśmiechnął się, po raz pierwszy okazując emocje. Walka z pewnością sprawiała mu ogromną przyjemność. Tomek wyszedł zza drzewa razem z Bulbasaurem. Złość przepełniała go od stóp do głów.

-Nie denerwuj się, jednak ich nie ukradniemy – zapewnił chłopaka Pan X.

-Porwaliście je! – krzyknął Tomek. – I tak musicie ponieść karę, nie?

-Nie – uciął mężczyzna. – A ja myślałem, że wszystkie Tomki są fajne.

-Walcz ze mną.

Tomek ugryzł się w język. Zdał sobie sprawę z faktu, że dał się ponieść emocjom. Jego Pokémony mogły poważnie ucierpieć w starciu z tak silnym przeciwnikiem.

-Dobra – uśmiechnął się radośnie mężczyzna. –To porwanie za łatwo mi idzie, żadnej adrenaliny. Ja wybieram Ivysaura.

-Musimy rozegrać to taktycznie – powiedział do Bulbasaura Tomek. – Zostań w rezerwie, na wszelki wypadek. Wybieram cię! – krzyknął, wyrzucając przed siebie Pokéball.

* * *

Ivysaur wpatrywał się w czerwone światło, które wydobyło się z wnętrza czerwono-białej kuli. Mały niebieski Pokémon z liściem nenufaru na głowie uśmiechał się głupkowato. Tomasz od razu rozpoznał go jako Lotada.

-Typ wodno-trawiasty? Ivy sobie z nim poradzi – powiedział mężczyzna.

-Się zobaczy! Mgiełka, pełna moc!

Z liścia Lotada zaczął wydobywać się jasnobłekitny dym. Wkrótce mgła zgęstniała tak, że Tomasz mógł zobaczyć jedynie ziemię pod stopami i znajdującego się kilka metrów od niego Ivysaura. Pokémon wydawał się zdezorientowany.

-Lotad, Wodny Puls! – usłyszał głos chłopaka.

Tomasz zauważył, że dźwięk dobiegał z innego miejsca niż wcześniej. To oznaczało, że Tomek przemieszczał się, próbując go zmylić. Mężczyzna uśmiechnął się na myśl, że czeka go interesująca walka.

Odwrócił wzrok w kierunku Ivysaura. Pokémon został trafiony od tyłu wodną kulą wielkości futbolówki. Trawiasty stworek przekoziołkował kilka metrów do przodu. Tomasz stwierdził, że spodziewał się czegoś o większej sile rażenia.

-Może cię nie widzę, ale i tak trafię – krzyknął, ufając że przeciwnik usłyszy go. – Ivysaur, Burza Liści we wszystkich kierunkach.

Pokémon-dinozaur mrugnął porozumiewawczo oczami, próbując z powrotem stanąć na nogach. Chowając swoje czerwone źrenice za powiekami, z grzbietu wydobył kilkanaście liści. Razem z tymi, które wzniosły się z ziemi, utworzyły ponownie obracającą się, błyszczącą kolumnę, która sięgnęła konarów. Mgła zaczęła znikać, gdy liście rozeszły się we wszystkich kierunkach dookoła Ivysaura.

Krótki, głośny, wysoki pisk wydobył się z miejsca na prawo od Tomasza. Mężczyzna nakazał Ivysaurowi udać się w tamtą stronę. Gdy Pokémon dobiegł na miejsce, znalazł stojące dumnie z głupkowatym uśmiechem na twarzy Lotada. Jego liść był w jednym miejscu zarysowany. Mężczyzna stwierdził, że któryś z pocisków Burzy Liści musiał trafić. Atak spowodował też zaniknięcie mgły.

-Użyj Toksyn! – nakazał Tomasz.

Z uśmiechem pełnym satysfakcji obserwował, jak ciemnożółty, kwasowy atak z kwiatowego kielicha na grzbiecie Ivysaura ląduje na liściu Lotada. Maź wniknęła w jego skórę. Uśmiech zniknął z twarzy Pokémona, który położył się wyczerpany na ziemi.

-Lotad, wracaj! – nakazał chłopak. Tomasz zauważył, że stał kilka metrów od miejsca, które zajmował na początku walki.

-Jest zatruty – stwierdził mężczyzna.

-Wiem, co robi atak Toksyn! – odparł obrażony, zdenerwowany chłopak.

-Więc wracaj go wyleczyć. Szkoda by go było...

-Muszę cię najpierw zatrzymać! Kiedy moja kuzynka tu dobiegnie...

-Ale to może trochę potrwać! Chcesz zabić swojego Pokémona?

Usta walczących skrzywiły się. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, obserwując wahanie się przeciwnika. Miał nadzieję, że czeka go jeszcze jakieś wyzwanie.

* * *

Pokéball Lotada spoczął w kieszeni ciemnozielonej bluzki Tomka. Chłopak miał poważny problem, w jaki sposób może szybko zatrzymać Ivysaura, aby zdążyć pomóc Lotadowi. W mgnieniu oka przeanalizował możliwe strategie, jakie mógł zastosować korzystając z Bulbasaura i Nidoran.

Przypomniał sobie specjalny trening z popołudnia. Sekwencja ataków Nidoran mogła z pewnością zaskoczyć przeciwnika. Kiedy chłopiec włożył rękę do kieszeni, by złapać pomniejszony Pokéball, poczuł szarpnięcie nogawki dżinsów.

Opuszczając wzrok, dostrzegł, że Bulbasaur złapał zębami jego spodnie. Trzema kolejnymi szarpnięciami dał Tomkowi znak, że chce walczyć z Ivysaurem.

-Druga runda? – spytał mężczyzna. – To bezcelowe.

-Gadaj sobie. Bulbasaur, dawaj – nakazał Tomek. Pokémon wystąpił naprzód. Swoimi czerwonymi ślepiami wpatrywał się w przeciwnika. Chłopak wyczuł niezwykłą determinację Bulbasaura do pokonania swojej wyewoluowanej formy.

-Ivysaur, Burza Liści – rozkazał członek BMW.

-Bulbasaur, Ostry Liść! – wykrzyknął Tomek, licząc na to, że atak zadziała równie dobrze jak ostatnio.

Błyszczące jasną zielenią pociski z Burzy Liści i pokryte księżycowym światłem ciemnozielone ataki Ostrych Liści zderzyły się w powietrzu. Tomek otworzył szeroko oczy, obserwując rezultat. Ataki Bulbasaura rozcinały na pół jasnozielone liście, które traciły swój blask, spadając na ziemię. Ostre Liście trafiły Ivysaura, który odskoczył do tyłu, zaskoczony.

-Jak to się stało? – zapytał sam siebie Tomek. Drapiąc się w głowę, doznał olśnienia. – To dodatkowy efekt Burzy Liści! Z każdym użyciem, siła ataków specjalnych Pokémona czasowo się obniża.

Brwi członka BMW uniosły się w górę na chwilę, ukazując zaskoczenie. W mgnieniu oka zbliżyły się do siebie. Tomek stwierdził, że jego przeciwnik traci nerwy. Najwyraźniej Ivysaur nie ma już nic dobrego wśród swoich ataków, pomyślał chłopak.

-I to dlatego przy pierwszej Burzy Liści wir uniósł się ponad drzewa, a za drugim podejściem, dwa razy niżej – dokończył Tomek.

-Czasem nie jesteś kujonem? – spytał mężczyzna, nerwowym tonem.

-Nie, nie jestem! – powiedział chłopak z wyrzutem. – Po prostu jestem geniuszem!

-Wszystko jedno, Usypiający Proszek!

-Pokażemy ci, Dzikie Pnącze! Odwiej pył!

Napięcie pomiędzy trenerami udzieliło się także stworkom. Trawiaste Pokémony zastosowały naraz swoje ataki bez zastanowienia. Różowy proszek błyszczał na nocnym niebie jak gwiazdy. Ciemnozielone Dzikie Pnącza Bulbasaura zatrzymały się w powietrzu kilka metrów przed nim. Nagle, zaczęły robić obroty, wywołując podmuchy wiatru. Usypiający Proszek odfrunął w kierunku drzew, nie wyrządzając nikomu żadnej szkody. W czerwonych oczach Bulbasaura pojawił się błysk satysfakcji.

-Dobrze, Bulbasaur, użyj Uderzenia – nakazał Tomek. Bulbasaur rozpoczął bieg w kierunku przeciwnika. Ivysaur stał, niewzruszony.

-Ekran Świetlny! – rozkazał mężczyzna.

Ivysaur wysunął swoje zielone pnącza. Zamachał w powietrzu przed sobą. Ślad, który pozostawał po ruchu zgrubiałych zakończeń latorośli utworzył błyszczący jasnożółtym światłem prostokąt. Bulbasaur próbował przerwać bieg, jednakże nie zdążył zatrzymać się. Głową trafił w Ekran Świetlny, od którego odbił się, nie pozostawiając najmniejszej rysy. Uśmiech zagościł na twarzy Ivysaura.

-Ekran Świetlny zablokuje wszystkie ataki fizyczne, a twój Bulbasaur pokazał tylko takie – z wyższością stwierdził członek BMW.

-Mamy jeszcze coś w zanadrzu! Bulbasaur, Warczenie!

Komenda dotarła do uszu stworka. Cofając kilka centymetrów swoje przednie łapy, wychylił do przodu głowę. Z jego gardła dochodził przerażający, pełen żądzy krwi pomruk. Tomek zrobił krok w tył, lekko przestraszony. Z ulgą zauważył, że Ivysaur zareagował podobnie do niego.

-Przeskocz Ekran Świetlny i użyj Ostrych Liści! – nakazał chłopak. Pokémon posłusznie wysokim susem przeniósł brzuch kilka centymetrów nad jasnożółtą zaporą.

* * *

Radość Tomasza z możliwości pokonania Bulbasaura zdążyła zniknąć. Mężczyzna szarpał swoją bródkę, zastanawiając się, czy warto kontynuować mecz. Był pewien, że niedługo walczących znajdzie policja, a jego Ivysaur nie będzie miał siły na ucieczkę.

-Dzikie Pnącze, odbij Ostre Liście – rozkazał członek BMW.

Ivysaur wysunął z grzbietu, spod liści palmy dwie ciemnozielone latorośle. Tomasz jak zwykle nie mógł dostrzec każdego ich ruchu, ze względu na szybkość, z jaką strącały nadlatujące liście. Mężczyzna zauważył, że jego Pokémon jest w lepszym stanie niż przeciwnik, ale nie będzie miał czasu na dokończenie przedłużającej się walki – chyba, że w areszcie.

-Bulbasaur, trzymaj się. Mamy szansę! – krzyknął długowłosy chłopak.

-Twój Bulbasaur nie ma siły, a ja czasu – stwierdził członek BMW. – Dokończymy innym razem. Ivysaur, ogromny Ekran Świetlny!

Dwie latorośle ponownie wykreśliły w powietrzu prostokąt. Jego granice wyznaczały dwa odległe drzewa i ściółka, a górna krawędź znajdowała się na wysokości kilku metrów. Tomasz ocenił, że jego przeciwnik nie zdoła dostatecznie szybko sforsować bariery.

-Ta walka była w miarę ciekawa. Trenuj dalej! – mężczyzna pozdrowił z uśmiechem na twarzy przeciwnika.

-Zatrzymaj się! Za chwilę rozwalę ten Ekran Świetlny i cię dogonię! – odkrzyknął wściekły chłopak. Jego Bulbasaur kiwnął głową z aprobatą.

-A pamiętasz o swoim Lotadzie. Do zobaczenia…

Mężczyzna wycofał Ivysaura do Pokéballa w myślach dziękując mu za walkę. Skręcił z leśnej dróżki w gęstwinę. Przedzierając się przez krzaki zastanawiał się, jak powie szefowi o niepowodzeniu.

* * *

Światło księżyca padało na twarz Tomka, który zastanawiał się, co powinien zrobić. Bulbasaur, zdenerwowany, iż nie mógł dokończyć meczu, uderzył w Ekran Świetny Dzikim Pnączem, jednak atak odbił się od przeszkody. Emocje powoli opadały i chłopak znowu zaczął odczuwać ból lewej dłoni.

Tomek gestem nakazał Bulbasaurowi, by biegł za nim i odwrócił się. Kiedy zamierzał rozpocząć bieg, zza pobliskiego drzewa wyskoczyła Mycha. Jej twarz była zaczerwieniona od długiego sprintu. Zatrzymała się koło kuzyna, wspierając ręce na kolanach.

-Gdzie on jest?! – krzyknęła dziewczyna.

-Wbiegł w krzaki. Musisz mi szybko pomóc – powiedział szybko Tomek. – Masz Pokémona, który zna Aromaterapię?

-Nie. Cynda, Oddish i Machop nie znają ataków leczących ze stanów specjalnych…

-Masz siłę biec do Centrum Pokémon? – zapytał coraz bardziej przestraszony chłopak.

-Nie mam… - odparła zdyszana dziewczyna. – Myślisz, że miałam lekko? O co ci chodzi?

-Mój Lotad został zatruty…

Mycha podniosła wzrok na Tomka, zaskoczona. Natychmiast wyprostowała się. Wyciągnęła rękę po Pokéball z Lotadem. W momencie, gdy Tomek miał go przekazać, z tej samej strony co wcześniej dziewczyna nadbiegł prezes Akademii Pokémon w Łodzi. Brązowa marynarka mężczyzny była cała poszarpana. Tomek pomyślał, że prezes musiał biec drogą na skróty przez najgorsze chaszcze.

- Nareszcie was dogoniłem! Chansey, wychodź! – nakazał mężczyzna, rzucając swoim Pokéballem przed siebie. Jajowaty, wysoki na metr Pokémon o jasnoróżowym ciele, jaju na okrągłym brzuszku i skrzydełkach po bokach twarzy ukazał się oczom zebranych na polance.

-Nie, to nie my ukradliśmy! – krzyknęła Mycha, widząc zapał Chansey’ego do walki.

-Goniliśmy przestępcę! – poparł ją Tomek. Bulbasaur wypowiedział kilkakrotnie swoje imię, jak gdyby potwierdzając informację.

-Daj mi Pokéballa z Lotadem – powiedział starszy mężczyzna, nie zwracając uwagi na wyjaśnienia. Zanim Tomek zareagował, prezes wyszarpnął Pokéball z jego lewej dłoni. Chłopak próbował go złapać, ale ręka odmówiła mu posłuszeństwa. – Chansey, użyj Aromaterapii!

Różowy Pokémon typu normalnego zaczął trząść się, uwalniając odór, który przywiódł Tomkowi na myśl świeżo skoszoną trawę. Chłopak miał w tym momencie jednak większe zmartwienia, niż nielubiany zapach. Pokéball Lotada spoczywający w dłoniach starszego mężczyzny przez chwilę otoczony został zieloną niczym trawa poświatą, która szybko zniknęła.

-Już w porządku – powiedział mężczyzna. – A na przyszłość noś ze sobą Antidotum.

-Dziękuję – powiedział zaskoczony Tomek – ale skąd pan wiedział…

-Wydzieracie się na pół lasu. Łatwo usłyszeć – odparł prezes Akademii. – Gdzie uciekł z Pokémonami?

-Uciekł bez – odparł Tomek, ściskając rękę. – Leżą pod tamtym drzewem, ale on jest już daleko.

-Dobre i to…

Mycha i Tomek podnieśli wzrok, spoglądając na Księżyc i błyszczące gwiazdy. Bulbasaur położył się na ziemi pośród liści, głośno wzdychając.

* * *

Od wielu miesięcy nauczyciele w Akademii dla Przyszłych Trenerów w Tomaszowie nie zostali w szkole tak długo. Transmisja z finałowej walki pomiędzy Wojtkiem a Piotrkiem została przerwana. Pani Czepialska miała nadzieję, że inni nauczyciele skorzystają z okazji i rozejdą się do domów. Niestety, pomyliła się. Poza nią i jej Cleffą wszyscy z niepokojem wpatrywali się w telewizor w pokoju nauczycielskim, oczekując komunikatów.

-Cicho, jest jakaś informacja – uciszył wszystkich dyrektor Akademii.

Pani Czepialska niechętnie wstała z fotela. Jej Cleffa, zaskoczona, spadła z jej ramienia, w ostatnim momencie chwytając się beżowego sweterka, dzieła rąk jej trenerki. W telewizorze ukazała się twarz prezesa Akademii w Łodzi.

-Informujemy, że turniej o prawa trenera klasy C nie zostanie dokończony, obaj finaliści zostali ogłoszeni zwycięzcami, a nominację poza nimi otrzymał także Adam z Tarnowa. Chcielibyśmy przeprosić wszystkich zainteresowanych relacją za zaszły incydent. Zrobimy wszystko, aby w przyszłości taka sytuacja…

Okrzyk radości wydobył się z gardeł wszystkich nauczycieli zebranych przed telewizorem. Pani Czepialska w tym czasie zamykała drzwi pokoju od zewnątrz. Szybkim krokiem skierowała się do wyjścia. Musiała działać, i to szybko.

* * *

Ranek był ciepły i słoneczny. Promienie prześwitywały przez firanki Centrum Pokémon na twarz chłopaka. Tomek podniósł się z łóżka, nie wyczuwając już bólu lewej dłoni. Uznał, że pięć dni czekania absolutnie mu wystarczy i rozwiązał bandaż.

Dziesięć minut później chłopak, kończąc zakładać na siebie zgniłozieloną, zapinaną na guziki bluzkę, podszedł do oliwkowego wideofonu na korytarzu. Po uprzednim trzykrotnym upewnieniu się co do poprawności, wybrał numer i poczekał na odebranie rozmowy.

Na ekranie wideofonu pokazała się rozpromieniona twarz Florencji. Pielęgniarka z Nagórzyc uśmiechała się. Tomek również ucieszył się. To oznaczało, że wcześniejsze prognozy sprawdziły się.

-Spearow może do ciebie wracać, z jej skrzydłem wszystko w porządku! – donośnie zakomunikowała pielęgniarka. – A jak twoja ręka?

-Też w porządku – odparł chłopak. – Możesz przesłać Spearow?

-Naturalnie, skarbie, już wysyłam – powiedziała Florencja, opuszczając wzrok. Zapewne chce wstukać komendę na klawiaturze, pomyślał Tomek. – Wysłane. Powodzenia w walce o odznakę!

-Dzięki. Do usłyszenia – uciął Tomek, denerwując się. W blasku białego światła obok wideofonu zmaterializował się Pokéball. Chłopak rozłączył się i chwycił Pokéball.

Nie wypuszczając Pokémona ze środka, Tomek dobiegł do wynajętego pokoju w Centrum. W środku z napięciem oczekiwali Bulbasaur, Lotad, Torchic i Wojtek. Widząc pytającą minę brata Tomek pokazał mu kciuk uniesiony do góry.

-Trzy, dwa, jeden, wychodź! – nakazał Tomek.

Czerwone światło uformowało się w kształt Pokémona-wróbla. Spearow stała lekko oszołomiona na podłodze. Rozglądała się dookoła, rozpoznając w jednej chwili Lotada, na którego się rzuciła.

-Witaj ponownie, Spearow – powiedział Tomek. – Ta impreza jest na twoją cześć.

Różnokolorowe baloniki pokrywały blisko połowę podłogi, serpentyny zwisały zawieszone na oparciach łóżek, a stolik pełen był różnorodnego jedzenia dla Pokémonów. Spearow zapiszczała z radości, wskakując na blat, by się pożywić. Ostrym dziobem zaczęła szarpać karczochy. Lotad, z trudem wdrapując się na stół, zdecydował się dołączyć do przełykania zielska.

* * *

‘Jak ona może lubić faceta?’ – wydzierała się Nidoran. Bulbasaur zatkał jej pyszczek Pnączem, zanim trenerzy zauważyli furię Pokémona-królika.

‘Jej sprawa, Lotad kiedyś uratował ją przed upadkiem’ – powiedział typ trawiasty, odtykając usta Nidoran. – ‘Ty nie jesteś chyba romantyczką?’

‘Poza facetami nienawidzę jeszcze romantyków’.

Nidoran wskoczyła na stół, by zjeść trochę marchewki. W międzyczasie Torchic zaprzyjaźniał się z Lotadem i Spearow. Bulbasaur zdecydował się podejść do Tomka.

-Jestem umówiony na rewanż z Markiem, już jutro. Dzisiaj wieczorem muszę przygotować się taktycznie z nimi – powiedział Tomek.

-To ja idę pobawić się. Torchic miał ostatnio ciężkie przejścia, trzeba go rozluźnić.

Bulbasaur rozłożył się na podłodze, mając nadzieję, że usłyszy coś na temat nadchodzącej walki.

* * *

Drzwi Centrum Pokémon zamknęły się za Wojtkiem. Pani Czepialska, ukrywająca się w hallu za gazetą, wstała z miejsca, by gonić swój cel. Dwunastoletni trener wzbudzał w nauczycielce szczególną odrazę.

* * *

Adrian szedł wzdłuż ulicy na spotkanie z Liwią. Od kiedy dziewczyna odkryła jego kiepską kondycję finansową, unikał jej. Ten dzień rozpoczął się jednak przepięknie – słoneczko świeciło, Spearowy ćwierkały a bezpańskie Houndoury ujadały, żebrząc o mięso. Nawet ruch na ulicach był mniejszy.

Nagle, chłopakowi drogę zastąpił wyższy od niego o pół głowy mężczyzna. Ubrany był w biały płaszcz, a jego oczy zasłaniały ciemne okulary. Szarpał swoją długą bródkę, gdy złapał Adriana z ramię.

-Chłopcze, musimy pogadać – powiedział, szarpiąc go.

Adrian zaparł się, domyślając się, że mężczyzna próbuje zaciągnąć go w ciemną uliczkę. Otworzył szeroko oczy. Lewą dłonią sięgnął po pistolet z wewnętrznej kieszeni płaszcza.

-Chodź ze mną po dobroci, to nic ci się nie stanie – powiedział ponurym tonem mężczyzna.

* * *

Tomek siedział na ławce w parku, opowiadając Spearow, co zdarzyło się w przeciągu jej nieobecności w składzie. W tym czasie Nidoran ćwiczyła kombinację Drapania i Podwójnego Wykopu, Bulbasaur pracował nad Ostrym Liściem, a Lotad trenował Mgiełkę.

-Po tym, jak wróciliśmy do Akademii, Wojtek, Piotrek i Adam odebrali swoje karty trenerów klasy C. Dlatego Wojtek może teraz legalnie trenować Torchica. Mycha zrezygnowała z udziału w Konkursie Pokémon, bo Machop oberwał porządnie od Chinglinga, zanim wygrał. I wyjechała gdzieś z Piotrkiem. Ta mała Alicja przestała wariować i została całkiem uniewinniona, bez sensu. No i ostatnie kilka dni trenujemy przed meczem.

Spearow ucieszyła się, słysząc koniec wyjaśnień. Z wyjątkiem części o meczach Lotada nie przejęła się ani trochę opowiadaniem. Tomek żałował, że Spearow wypadła z drużyny na tak długo i nie miała czasu nawiązać z trenerem więzi.

Spearow głośno ćwierknęła, ku zdziwieniu Tomka. Trener poczuł ucisk dłoni na ramieniu. Odwrócił głowę. Za jego plecami stał chłopak o bladofioletowych oczach. Tomek przez chwilę pomyślał o Sabrinie. Po chwili zastanowienia rozpoznał go jako Adriana, chłopaka Liwii.

-Chcę walki i to natychmiast – powiedział. Tomek poczuł, że chłopak coraz mocniej ściska jego ramię. Wydawał się bardzo zdenerwowany.

-Ej, o co właściwie…

-Po prostu walcz ze mną, muszę cię pokonać!

-Jeśli chodzi o to, że wygrałem z Liwią, to wiesz, że…

-Nie o to chodzi. Walcz, i to natychmiast! Pidgey, wychodź!

Pokéball, którym Adrian cisnął pod nogi Tomka, opuścił niewielki, brązowy ptaszek. Był mniejszy od Spearow i miał bardziej zaokrąglony jasny brzuszek i krótszy, różowy dzióbek. Jego oczka otaczały czarne paski.

Spearow obruszyła się, widząc Pokémona-gołębia. Tomek zauważył, że Adrian poci się ze zdenerwowania. Nie pasowało to do jego wcześniejszego, wyluzowanego stylu bycia, jaki chłopak zauważył. Tomek stwierdził, że lepiej będzie stoczyć walkę.

-I tak muszę sprawdzić formę Spearow. Jesteś gotowa do walki? – zapytał trener. Podopieczna kiwnęła głową z zapałem.

-Zaczynamy mecz! Muszę wygrać! Uderzenie! – krzyknął Adrian, nie dając Tomkowi czasu na przygotowania.

Pidgey poderwał się z ziemi. Gdy chciał rozpocząć atak, opadł powoli na ziemię, zaszokowany. Tomek zauważył wściekły wzrok Spearow. Był pewien, że jego podopieczna użyła Piorunującego Spojrzenia, by zmniejszyć obronę przeciwnika i zyskać trochę czasu.

-Natychmiast użyj Uderzenia! – nakazał Adrian.

-Ty użyj Dziobania! – rozkazał Tomek.

Dwa Pokémony latające wzbiły się w powietrze. Pidgey, lecąc, pozostawiał za sobą biały ślad, o kolorze identycznym do dziobu atakującej z naprzeciwka Spearow. Tomek zacisnął pięść, czekając na wynik starcia. Ptaki zderzyły się dziobami, oba bez problemów poleciały dalej, nawet odrobinę nie zwalniając. Adrian odetchnął z ulgą. Tomek starał się zrozumieć zachowanie chłopaka. Nie wydawało mu się, jakby uraził czymś wcześniej jego dziewczynę.

-Musimy wzmocnić ofensywę! Atak Skrzydeł, już! – rozkazał przerażony Adrian.

-My też przejdziemy poziom wyżej! Atak Furii! – odpowiedział Tomek.

Skrzydła Pidgeya zabłysły białym światłem. Wystrzelił w kierunku Pokémona-wróbla jeszcze szybciej niż poprzednio. Spearow kilkakrotnie uderzyła powietrze swoim dzióbkiem, rozgrzewając się, po czym nabrała prędkości. Adrian wyglądał, jak gdyby miał za chwilę stracić przytomność. Jego opalona twarz zbladła ze zdenerwowania.

Spearow dwukrotnie uderzyła dziobem brzuch przeciwnika, za to Pidgey trafił ją lewym skrzydłem w głowę. Oba Pokémony lekko opadły, ale przyspieszając uderzenia skrzydłami wróciły na poprzedni pułap. Kilka metrów nad powierzchnią ziemi walczące ptaki zawisły w powietrzu.

-Użyj Podmuchu, natychmiast! – wydarł się zdenerwowany Adrian; był blady jak ściana.

-Spearow, wytrzymaj to! – nakazał Tomek; bał się przeciążyć Spearow kolejnym prędkim atakiem.

Pidgey, szybko oddychając, uderzył swoimi skrzydełkami powietrze. Tomek poczuł, że wiatr, dotychczas niezauważalny, wzmógł się. Spearow przesunęła się pod jego wpływem około pół metra w tył.

-Powtórz to, powtórz! – krzyknął Adrian. Na jego twarz zaczęły wracać kolory, jak gdyby zauważył nadzieję na zwycięstwo.

Pidgey wymachiwał skrzydłami jak szalony. Tomek wysunął ramiona przed siebie, osłaniając się od wiatru. Spearow straciła równowagę i zaczęła koziołkować w powietrzu do tyłu, przeraźliwie ćwierkając. Tomek zauważył, że pora wypróbować najnowszy atak Pokémona-ptaka.

-Pikowanie, Spearow! Dawaj! – rozkazał.

Spearow kilka razy silnie uderzyła skrzydłami, by zatrzymać się w miejscu. Zamknęła dziób, przygotowując się do startu. Stara się przyjąć możliwie najbardziej aerodynamiczną pozycję, zauważył Tomek.

Tomek zamknął na chwilę oczy, gdy Podmuch Pidgeya przywiał na jego twarz piasek z pobliskiej piaskownicy. Gdy je otworzył, Spearow szybowała w dół, a z jej zakrzywionego dzioba ciągnęły się mlecznobiałe smugi. Trener ledwo nadążał wzrokiem za pędzącą Spearow. Podopieczna Tomka ugodziła zaskoczonego Pidgeya w brzuch z pełną mocą. Pokémon-gołąb opadł na ziemię, ku przerażeniu Adriana.

-Spearow wygrała – oświadczył Tomek, gdy samiczka wleciała w jego ręce, zmęczona. – Dobra robota, gratuluję doskonałego Pikowania Spearow!

Adrian wycofał swojego Pidgeya bez słowa. Obrócił przerażoną twarz w tył. Bez słowa wyjaśnienia pobiegł w kierunku przeciwnym do tego, z którego przyszedł. Tomek odwrócił się do wyjścia, którym wszedł Adrian. Zaparkowany tam czarny samochód ruszył, okrążając park. Tomek miał przeczucie, że było to BMW.

* * *

Wojtek rzucał kupionymi w jednym ze sklepów jednorazowymi talerzykami w powietrze. Każdy z nich stawał w płomieniach, po czym spadał do fontanny na środku placyku. Chłopak przerwał rzucanie widząc, że Torchic zmęczył się używaniem Żaru. Był zaszokowany celnością stworka. Żaden z Pokémonów w Akademii nie był tak dokładny. Dodatkowo, Torchic nauczył się Żaru zaledwie tydzień wcześniej.

Torchic odetchnął i stanął na nóżkach, Wojtek znowu przygotował plastikowe talerzyki. Kiedy wyrzucił jeden, obserwował go, spodziewając się zobaczyć nadlatujące płomyczki. Zamiast tego, usłyszał plusk wpadającego do fontanny talerza.

Obracając się zobaczył, jak Torchic trafiony dziwnym atakiem odleciał w tył, wysoko piszcząc. Wojtek rozpoznał półksiężycowy zielony pocisk jako Magiczny Liść – trawiasty atak specjalny.

-Torchic, wszystko w porządku? – zapytał chłopiec podopiecznego. Pokémon-kurczak po podniesieniu się uśmiechnął się z otuchą, przy okazji wyglądając równie słodko, jak zwykle.

-Nie za długo – Wojtek usłyszał znajomy, oschły głos za swoimi plecami. – Specjalnie wzięłam dzisiaj wolne.

-Czy to pani… - powiedział chłopiec, obracając się. – Pani Czepialska! Dzień dob…

-Dla ciebie nie jest dobry. Jesteś małym dzieciaczkiem, któremu wydaje się, że jest pępkiem wszechświata – wygłosiła przygotowaną uprzednio przemowę nauczycielka. Jej Cleffa na ramieniu zapiszczała z aprobatą. – Ty i ten Piotrek jesteście zwykłymi wandalami, którym pozwolono na zbyt wiele. Nie zasługujecie na to, by być trenerami!

-Myślałem, że uważa nas pani za dobrych… - próbował tłumaczyć się Wojtek, nie wiedząc, czemu pani Czepialska tak ostro go ocenia. – Torchic, to moja nauczycielka, pani Czepialska.

-Ten mały kurczaczek nie jest taki znowu silny, jest tak beznadziejny jak ty!

Torchic zrobił obrażoną minę, ciągle pozostając wcieleniem słodyczy. Wojtek zdenerwował się, słysząc, że jego podopieczny jest poniżany tak samo jak on. Ledwo powstrzymał się przed bezczelną odpowiedzią.

-Do czego pani zmierza? – zapytał Wojtek; szepnął Torchicowi, by nie zrażał się uwagami.

-Chciałam ci powiedzieć, że nie jesteś nic wart i dostałeś więcej niż zasłużyłeś. Rozpieszczają cię bardziej niż mnie kiedykolwiek! – wyrzuciła z siebie nauczycielka.

Wojtek opuścił wzrok. Jeszcze nigdy nie widział pani Czepialskiej tak zdenerwowanej, nawet gdy razem z Piotrkiem wysadzili pół sali w Akademii. Torchic wydawał się równie wściekły; wystąpił naprzód, jak gdyby chcąc walczyć. Nauczycielka uspokoiła się, wyraźnie zaskoczona zawziętością ognistego stworka.

-Ten kurczaczek chce walczyć? – spytała zaszokowana nauczycielka.

-W zasadzie – uśmiechnął się Wojtek, wciąż nie podnosząc wzroku – to codziennie gdy wracałem z zajęć Tomek pytał się mnie, czy widziałem panią walczącą – wyprostował głowę, patrząc pani Czepialskiej w oczy. – Żaden z nas nigdy nie widział, by pani walczyła. Może pani nas uczy, a sama nie potrafi?

Cleffa zeskoczyła z ramienia pani Czepialskiej, również chcąc walczyć. Kobieta wydawała się zaskoczona wyzwaniem, ale najwyraźniej nie uznała zachowania Wojtka za bezczelne.

-Skoro tego chcesz – powiedziała cicho – to dostaniesz. Przygotuj się!

* * *

Pani Czepialska zawiązała mocniej swój kok, drżąc z emocji. Nie stoczyła od kilku lat żadnej walki, z wyjątkiem pokazowych. Widząc, że Torchic biegnie, wyciągając pazurki do Drapania, pani Czepialska zapomniała o strachu.

-Cleffa, Plaskacz! – nakazała.

Koniec rączki różowego Pokémona zabłyszczał bielą. Równie jasno świecące pazurki Torchica ugodziły w Cleffę, która zadała cios w głowę Torchica. Oba Pokémony odsunęły się do tyłu, przy okazji wbijając nóżki w ziemię.

-Torchic, użyj Żaru, tak jak ćwiczyliśmy – rozkazał pewny siebie Wojtek.

-Cleffa, odskocz – nakazała ochrypniętym głosem pani Czepialska. Odczuwała teraz skutki swoich wcześniejszych krzyków.

Różowy typ normalny podskoczył, bez trudu mijając ogniste komety. Pani Czepialska zauważyła zdziwienie na twarzy Wojtka. Nakazała następnie atak Magicznym Liściem. Cleffa zgięła ręce w półksiężyc. Łapki stworka nabrały jasnozielonego koloru, gdy nad nimi zmaterializował się płaski pocisk. Miał kształt półkola i wyjątkowo ostre krawędzie.

-Wystrzel go, Cleffa – nakazała.

-Odskocz, Torchic!

Pokémon ognisty uskoczył zwinnie, podobnie jak wcześniej Cleffa. Pani Czepialska uśmiechnęła się z satysfakcją. Pocisk, obracając się wokół własnej osi, zatoczył półkole za plecami Torchica i uderzył go od tyłu. Torchic wywrócił się na dzióbek, który zabrudził się ziemią.

-Użyj Słodkiego Całusa – wydała komendę pani Czepialska.

Gdy Torchic podnosił się, Cleffa dotknęła swoich ustek lewą dłonią. Przymykając oczy, odchyliła rękę w kierunku przeciwnika, jak gdyby posyłała mu buziaka. Z jej dłoni wyłoniły się trzy krwistoczerwone pociski w kształcie serc. Jeden po drugim trafiały zaskoczonego Pokémona-kurczaka. Pod wpływem ataku czarne oczka Torchica zmieniły kolor na jasnoróżowy.

-Ten atak sprawia, że zaatakowany Pokémon, jeśli jest przeciwnej płci od atakującego, traci kontrolę nad swoim zachowaniem i zakochuje się w przeciwniku – tłumaczyła cicho pani Czepialska, nie chcąc nadwyrężyć gardła.

-Torchic, przełam się! – błagał Wojtek. Z pewnością nie spodziewał się takich umiejętności walki po swojej nauczycielce.

Torchic w tym czasie biegł do Cleffy, nie zwracając uwagi na kamienie na drodze, o które się wywracał. Jego oczy pełne były szczerego oddania. Zdegustowana Cleffa obróciła się do swojej opiekunki, czekając na polecenie ataku. Patrząc na nią, otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.

Oczy pani Czepialskiej wypełniały łzy. Widząc biegnącego Torchica przypomniała sobie zdarzenie z czasów, kiedy sama kończyła Akademię dla Przyszłych Trenerów.

Szesnastolatka w rękach trzymała długie, rozpuszczone, gęste włosy. Ściskała je i puszczała ze zdenerwowania, czekając na odpowiedź matki, zmywającej naczynia. W rękach trzymała małego Torchica, który ćwierkał radośnie.

-Mamo, mogę go zatrzymać? Już niedługo kończę Akademię i muszę mieć pierwszego Pokémona…

-Nie możesz!

Dziewczynka otworzyła szeroko usta. Torchic znowu zapiszczał, nieświadomy powagi sytuacji. Matka patrzyła na dziewczynę z wyższością. Jej bezwzględność zaskoczyła uczennicę.

-Mamo, czemu…

-Nie będziesz trenerką! Trenerzy to wyrzutki! Chodzisz do tej szkoły, żeby zostać w przyszłości lekarzem Pokémon!

-Mamo, ja ciebie nie zostawię, jak będę trenerką. Tata zrobił błąd odchodząc, by trenować…

-Nie mów mi o nim! - zdenerwowała się kobieta. Talerz wypadł jej z rąk i roztłukł się na podłodze na setki kawałków. – Wyrzuć tego małego paskudę za drzwi i idź się uczyć!

Dziewczyna rozpłakała się. Pobiegła do wyjścia z domu, a jej długie włosy powiewały w powietrzu. Mocno ścisnęła Torchica, zostawiając go na wycieraczce. Smutne oczy Pokémona-kurczaka spojrzały pytająco na dziewczynę.

-Odejdź! – krzyknęła, widząc, jak Torchic próbuje do niej dobiec, wywracając się na ziemię. Wyglądał cudownie, jak nigdy wcześniej. – Zostaw mnie!

Zatrzasnęła drzwi z hukiem. Kiedy ucichł odgłos uderzenia we framugę, usłyszała pisk zawiedzionego Pokémona. Pobiegła do swojego pokoju, zatykając uszy. W środku upadła na łóżko bez sił, po czym zaczęła związywać i rozwiązywać włosy ze zdenerwowania.

* * *

Wojtek obserwował, jak Torchic biegnie bez zastanowienia do Cleffy stojącej przed panią Czepialską. Przestraszył się, że jego pupil przestał go lubić. Nie chciał, by jego pierwszy Pokémon zostawiał go, w dodatku z powodu ataku Słodkiego Całusa.

-Odejdź! Zostaw mnie! – krzyknęła nagle pani Czepialska, ciągle zachrypnięta. Po jej twarzy spływały łzy. Rozwiązała kok, a jej włosy opadły do łopatek. Wydawała się teraz o wiele młodsza.

Wojtek zapomniał o swoim żalu, próbując odgadnąć przyczynę takiego zachowania swojej nauczycielki. Cleffa, słysząc życzenie swojej pani, wystrzeliła Magiczne Liście, raz za razem składając ręce i obracając się wokół własnej osi.

Torchic otrzymał trzy ciosy, z których każdy wywracał go na ziemię. Czerwień w jego oczach powoli wyblakła. Typ ognisty zapiszczał głośno. Wojtek uśmiechnął się, a pani Czepialska uspokoiła.

-Chciałam zostać wielką trenerką i mieć Torchica… Ale nie mogłam! To wszystko przez nieodpowiedzialnych trenerów, takich jak ty! – wykrzyknęła z wyrzutem kobieta. – Nie mogłam spełnić swoich marzeń, nawet jeśli ciężko pracowałam! A ty masz wszystko jak na tacy!

-To przecież nie moja wina! – odparł zdenerwowany chłopiec. – To nie fair, żebyśmy my też cierpieli, bo pani miała mniej szczęścia! Ja i Torchic też ciężko pracujemy.

-Ja nigdy nie zostałam oficjalnie trenerką – powiedziała smutno nauczycielka. – Chciałam zdobywać odznaki, brać udział w Konkursach…

-Eee… - zastanowił się chwilę Wojtek. – Przecież właśnie toczy pani walkę Pokémon. I ma pani na pewno papiery na trenera Pokémon, skoro skończyła pani Akademię.

Pani Czepialska otworzyła szeroko oczy. Wojtek przez chwilę pomyślał o tym, że jego nauczycielce nie przyszło to do głowy. Szybko odegnał tą myśl, uznając pomysł za nieprawdopodobny.

-Jak mogłam nie pomyśleć o czymś tak oczywistym – powiedziała cicho nauczycielka. Wojtek wybuchnął śmiechem, mało nie upadając na ziemię. Pani Czepialska nie zareagowała na to. – Może ciągle mam szansę na zdobywanie odznak… Ale najpierw – spojrzała na Wojtka – musimy dokończyć nasz mecz!

-No, dobra – stwierdził chłopak. – Żar i biegnij!

-Magiczne Liście! – nakazała kobieta.

Cleffa obracała się wokół własnej osi, trzymając ręce złączone. Seria półksiężycowatych pocisków pofrunęła w kierunku kilkunastu ognistych komet. Ataki wzajemnie skasowały się, jednak Wojtek wciąż się uśmiechał.

Torchic rozpoczął bieg zaraz po wystrzeleniu ataku i teraz wyskoczył z dymu wprost na zaskoczoną Cleffę. Jego błyszcząca mętną żółcią noga zatoczyła półkole w powietrzu, trafiając na końcu swej drogi przeciwniczkę. Mała Cleffa toczyła się w tył aż dziesięć sekund dzięki swojemu kolistemu ciałku.

Kiedy Cleffa wstawała, Wojtek zauważył, że pazury Torchica zabłysły białym światłem. Pazury kurczaka po raz kolejny porysowały twarz Cleffy, tym razem dzięki atakowi Drapania. Wojtek ucieszył się z faktu, że Torchic nie potrzebował komend do wykonania ataków. Dzięki temu mógł w przyszłości martwić się o niego znacznie mniej, gdyby zaginął.

Słysząc komendę „Plaskacz”, Cleffa wycelowała dłonią w skrzydełko przeciwnika. Błyszcząca bielą ręka Pokémona pani Czepialskiej przecięła jedynie powietrze, gdyż Torchic uprzednio odskoczył w bok.

Cleffa znajdowała się po jego lewej stronie. Jego lewa nóżka rozbłysła żółtym światłem; uniósł ją w powietrze. Obracając się wokół własnej osi na prawej nodze, ugodził Kruszącym Pazurem w plecy zaskoczoną Cleffę. Różowy Pokémon wylądował na ziemi, porysowany z każdej strony ostrymi pazurkami.

-Cleffa, wstań i Magiczny Liść – rozkazała zdesperowana pani Czepialska. Wszelki smutek całkiem ją opuścił. Cieszyła się jak małe dziecko, mogąc stoczyć walkę.

-Torchic, skończ to Żarem – zakomenderował Wojtek. – Nie daj jej szans!

Torchic nabrał powietrza, otworzył szeroko dziób i wypuścił kilka ognistych pocisków. Cleffa, składająca ręce do ataku, została ugodzona i wpadła do fontanny, jak papierowy talerzyk.

Pani Czepialska nie zastanawiała się ani chwili. Podbiegła do fontanny i wzięła na ręce swoją różową podopieczną. Wytarła jej twarz rękawem, uśmiechając się.

-Cleffa, dziękuję! Świetnie walczyłaś, i ja się świetnie bawiłam! Zawsze marzyłam o takim Pokémonie jak ty! – powiedziała, śmiejąc się.

Typ normalny także szeroko się uśmiechnął. W jednym momencie całe ciało podopiecznej nauczycielki rozgorzało białym blaskiem. Wojtek i pani Czepialska w osłupieniu oglądali, jak biała masa rośnie i przyjmuje gwieździsty kształt. Gdy blask i iskry ugasły, oczom zgromadzonych ukazał się dwukrotnie większy od Cleffy, jasnoróżowy Pokémon o długich, spiczastych uszach i zakręconym, przyczepionym do pleców ogonku. Jego jasnoróżowa cera i małe, czarne oczka nadawały mu wrażenie istoty figlarnej i energicznej. Clefairy, wyewoluowana forma Cleffy, spoczywała w ramionach pani Czepialskiej.

-Cleffa, żeby ewoluować, potrzebuje być bardzo szczęśliwa… - przypomniał sobie Wojtek.

-Znamy się dziesięć lat, tyle razem przeżyłyśmy, a ty po prostu pragnęłaś walczyć – powiedziała do podopiecznej pani Czepialska. Clefairy uśmiechnęła się. – Pomyliłam się, to było bardzo nie w porządku wobec ciebie, Wojtek, i ciebie, Torchic – zwróciła się do pary. Chłopiec nie wiedział, jak zareagować. – Mam nadzieję, że będziecie dobrze współpracować, jak w tej walce. Ja znikam, odebrać moją kartę trenera i wyruszam w podróż!

Wojtek i Torchic, ciągle osłupieni, pomachali odchodzącej w kierunku porannego słońca nauczycielce ręką i skrzydełkiem. Chłopiec w głębi ducha życzył jej powodzenia, nawet jeśli kiedyś postawiła mu ze sprawdzianu jedynie czwórkę z plusem.

-Możesz przekazać Piotrkowi, że jego też nie będę nachodzić! – odkrzyknęła z dali. Wojtek od razu wrócił myślami do rzeczywistości.

-To nie fair! – krzyknął, zdzierając sobie gardło. Zdziwiony Torchic wzruszył skrzydełkami i zaczął piszczeć razem z nim.

* * *

Adrian siedział skulony w kącie. Na końcu ciemnej uliczki znajdowali się jedynie młody trener i śmietnik. Tomasz zbliżył się do chłopaka, poprawiając swój nieskazitelnie biały płaszcz.

-Nie, Panie X! – krzyknął rozpaczliwie z włoskim akcentem Adrian. – Naprawdę się starałem!

-To bez znaczenia. Przegrałeś – powiedział obojętnym tonem członek BMW – i dlatego musisz to zrobić. Ja tego dopilnuję.

Nienaturalna bladość Adriana zaczęła powoli znikać. Tomasz uznał, że chłopak powoli godzi się z faktem. Miał teraz czas na rozmyślania nad tym, co zaszło w kwaterze szefa BMW.

W biurze jak zwykle przepełnionym mrokiem, Tomasz otrzymał reprymendę za niesprowadzenie żadnego wartościowego Pokémona z zawodów. Za karę arcyważną misję miała otrzymać wezwana specjalnie Sabrina. Chłopak Liwii, córki szefa miał zostać sprawdzony w walce z wartościowym przeciwnikiem, czy nadaje się do wstąpienia w szeregi BMW. W razie porażki musiała czekać go odpowiednia kara. Sabrina była bardzo chętna do przyjęcia zadania, jednak gdy usłyszała imię Adriana szybko się wycofała.

Tomasz nigdy nie ufał Sabrinie – zbytnio podlizywała się szefowi – ale ta reakcja wydała mu się zastanawiająca. Rywalizacja z najgroźniejszą rywalką o pozycję w BMW wydawała mu się coraz bardziej interesująca.

Kiedy szedł, trzymając zrezygnowanego Adriana za ramię, pomyślał o przeciwniku chłopaka. Uznał, że Tomek może być dla niego w przyszłości doskonałym rywalem.

* * *

Wieczorem w pokoju w Centrum Tomek omawiał taktykę ze swoimi Pokémonami. Trójka z nich wydawała się bardzo skupiona, co cieszyło trenera. Zajmującego się jak zwykle sobą Lotada Tomek lekko zignorował.

-Spearow, pamiętaj, że musisz być na rezerwie przygotowana na wszelki wypadek. Gdyby coś przytrafiło się komuś innemu…

Zapominając o swoim przyrzeczeniu, że przestanie wierzyć w zabobony, Tomek zapukał zaciśnięta pięścią w niepomalowany, drewniany stolik. Nie mógł sobie pozwolić na jakiekolwiek kontuzje przed meczem z Markiem.

-Lotad pracował nad swoją Mgiełką, to najważniejsze. Ty, Nidoran, musisz wykonywać naszą kombinację idealną dokładnością. Liczę na ciebie – stwierdził Tomek.

Nidoran kiwnęła głową. Chłopak wiedział, że jego podopieczna nie będzie miała problemów z pewnością siebie. Obrócił się do ostatniego Bulbasaura.

-Pamiętasz? Jak się poznaliśmy, nie chciałeś mieć nic wspólnego z walkami. A kilka nocy temu sam szarpałeś mnie za nogawkę – Tomek uśmiechnął się; widząc, że Bulbasaur odpowiedział mu tym samym, kontynuował. – Z Ostrym Liściem mamy o wiele większe szanse przeciwko Pokémonom Marka. Razem możemy zdobyć Odznakę Ciemnicy.

Chłopak stwierdził, że pora przejść do szczegółów. Kiedy chciał pokazać swoim podopiecznym przygotowany wcześniej wykres pokazujący zakładane ataki, do pokoju wtargnął Wojtek, ściskając Torchica w ramionach.

-Widziałeś kiedyś panią Czepialską w rozpuszczonych włosach? – spytał chłopiec, wyraźnie podniecony.

-Nie. Ona chyba kąpie się w tym koku – odparł Tomek. – Nigdy nie widziałem też, żeby walczyła…

-Dwa do zera dla mnie – stwierdził Wojtek. – Muszę ci coś opowiedzieć.

* * *

Słońce znikało za horyzontem, gdy Liwia leżała na swoim miękkim łóżku z baldachimem. Jej bogato wystrojony apartament nie przynosił jej już takiej radości, jak na początku. Dziewczyna rozmyślała jedynie o swoim chłopaku.

Adrian nie pojawił się po raz kolejny na umówionym spotkaniu. Liwia zaczynała tracić nadzieję, że chociaż zadzwoni i wytłumaczy się, jak wcześniej. Nawet wydanie trzech tysięcy złotych na wieczorne zakupy nie pozwolił jej się zrelaksować.

Jasnoróżowy KomKom Liwii dwa razy krótko zabrzęczał. Dziewczyna niechętnie wstała, spodziewając się pozdrowień z podróży od ojca. Stanęła obok krzesła, gdzie oświetlenie było najmocniejsze, by przeczytać w spokoju wiadomość.

z nami koniec nie dzwon do mnie ADRIAN

Dziewczyna opadła na krzesło całkiem bez sił. Nie wiedziała, jak powinna zareagować. Głęboko wdychając i wydychając powietrze zauważyła, że Adrian zabronił jej jedynie dzwonić. Zdecydowała się odpisać. Zaproponowała spotkanie następnego ranka. Musiała dowiedzieć się, co kierowało dziwnym zachowaniem Adriana.

'

'


'

'

'

Pokémony, które wystąpiły w tym rozdziale (najedź myszką, żeby przeczytać imię):

#001 Bulbasaur #270 Lotad #002 Ivysaur #029 Nidoran (samica) #021 Spearow #016 Pidgey #114 Tangela #433 Chingling #066 Machop #007 Squirtle #255 Torchic #092 Gastly #173 Cleffa #035 Clefairy

Powrót